Ciąg przypadków: polonizujące osoby, miejsca, okoliczności…
Robert Strybel
Dzisiejszy artykuł zainspirowali sami Czytelnicy. Mam na myśli głównie tych podobnych do mnie – nie imigrantów, lecz rodowitych Amerykanów o polskich korzeniach. Co jakiś czas taki ktoś zapytał, jak to się stało, że chłopak urodzony, wychowany i wykształcony w USA został warszawskim korespondentem amerykańskiej prasy polonijnej i zasilał ją artykułami zarówno w języku angielskim jak i polskim?
Dawniej nie bardzo wiedziałem, jak na to zareagować i odpowiadałem: “tak się jakoś złożyło”. Po przemyśleniach jednak doszedłem do wniosku, że zawdzięczam to szeregowi przypadków i zbieżnych okoliczności. Nikt rodziców ani miejsca urodzenia nie wybiera, bo jest to dzieło przypadku czy wola Boga. Dalej różnie bywa. Jedni tworzą plany i z determinacją je wykonują, innymi zaś w dużej mierze rządzą przypadki. Ja zaliczam się do tych ostatnich.
Wprawdzie urodziłem się w Ameryce, ale w bardzo specyficznej, bo w istnej “Małej Polsce”, jaką wówczas było miasteczko Hamtramck (wymawiaj: Hamtremik).
Jest to niezależna miejscowość z własnym samorządem nie tyle poddetroicka co wewnątrzdetroicka, enklawa, z której nie sposób się wydostać nie przejeżdżając przez miasto Detroit. Moi rodzice (oboje po farmacji) zakładali upragnioną własną aptekę więc we wczesnym dzieciństwie dużo czasu spędziłem pod opieką urodzonych w Polsce polskojęzycznych dziadków.
Kolejni hamtremiccy burmistrzowie nosili takie swojskie nazwiska jak Dysarz, Skrzycki, Tenerowicz, Grzecki, Wojtowicz, Kozaren i Majewski. Wprawdzie główna hamtremicka ulica handlowa nazywała się z francuska Joseph Campau, ale starsi Polonusi na nią żartobliwie mówili “Józef się Kąpał”. A wzdłuż tej ulicy neony, szyldy i napisy oznajmiały: Radziszewski – Polska Apteka, Respondek Drugs, Wędliny Jaworskiego, Wyroby Kowalskiego, Witkowski Men’s Clothes, Mroz Hats, Oaza Bakery, Cieszkowski Dry Goods, Galonzka Music Center, Sikora Diamond Merchant, Lendzon Five & Ten oraz biura podróży z nieodłącznym napisem w witrynie: “Paczki do Polski”.
Hamtremik to także trzy wielkie parafie Rzymskokatolickie ze szkołami, parafia Ukraińsko-katolicka i kościół Narodowy. Większość domów miała radio-odbiorniki permanentnie nastawione na Program Polskich Rozmaitości Eugeniusza Konstantynowicza, a młodzi gazeciarze dostarczali mieszkańcom “Dziennik Polski”, lokalną gazetę polonijną. W soboty huczne weseliska odbywały się w roztańczonych salach Polish Century Club, ZPRK, Związku Polaków w Ameryce, Sokolni, Domu Związkowego (ZNP), Polskiej Ligi Morskiej, Plewa Hall czy placówek polskich weteranów. Takie było tło.
Z kolei na studiach na Uniwersytecie Wisconsińskim w Madison napotykałem ludzi już spoza kręgu rodzinno-sąsiedzkiego, których po latach nazwałem „moimi polonizatorami”. Każda z tych osób w taki lub inny sposób pogłębiła moje zainteresowanie i wiedzę na temat Polski, Polonii i szeroko rozumianej polskości. Na pierwszym miejscu wymieniłbym prof. Edmunda Zawackiego z Wydziału Slawistyki. Studiując filologię niemiecką i francuską, jednocześnie z prof. Zawackim przerabiałem tzw. ukierunkowane indywidualne lektury z zakresu literatury polskiej. Był to prawdziwy pasjonat polskości, świetny gawędziarz o sarmackim usposobieniu, który w latach 30. ub. stulecia studiował i ożenił się w Polsce. Do Ameryki wrócił ostatnim statkiem, jaki wypłynął z Gdyni przed wybuchem II wojny. W Madison poznałem doktorantkę Alę (Angelę) Mischke, Polonuskę z Milwaukee, która do pracy doktorskiej zbierała materiały w Warszawie i dzieliła się spostrzeżeniami na temat ówczesnej Polski. Tak się złożyło, że mój współlokator, Polonus z Chicago, jowialny akordeonista Donald Pienkos, student politologii, zakochał się w Ali i wkrótce przed ołtarzem oboje obiecali sobie dozgonną miłość.
Moją dziewczyną w tamtym czasie była urodzona w Polsce Mariola, której rodzice mieli farmę w okolicach Stevens Point. Studiowała filologię angielską i śpiewała pięknym, nieomal operowym głosem. Także z farmy, ale w dalekim Wausaukee na północy stanu, pochodził mój najlepszy przyjaciel Jasiu Lewandowski, któremu zawdzięczałem swoje pierwsze w życiu polskojęzyczne rozmowy na poważniejsze tematy niż pogoda i co jest na obiad. Pamiętam też m.in. Cheta (Cześka) Zimolżaka z Pensylwanii, Jurka Branię z Polski, Kennetha Pawłowskiego z Toronto i Roberta Gieryka z Massachusetts.
Także z Massachusetts pochodził prof. Zawacki, Choć studia pierwszego stopnia (tytuł „bakałarza”) ukończyłem z filologii niemieckiej i francuskiej, to on mi zasugerował studia magisterskie ze slawistyki. „Zawodowo z samym językiem polskim w Ameryce daleko nie zajedziesz, ale jeśli do tego podłączysz filologię rosyjską, to na nią jest teraz spory popyt” – tłumaczył. Był to szczytowy okres zimnej wojny, a Departament Stanu USA zaliczał języki słowiańskie do tzw. „kierunków krytycznych”, z którymi łatwo było o stypendia i zatrudnienie. Zaproponował mi też prowadzenie lektoratu języka polskiego dla początkujących czyli „Polish 101” jako jego asystent..
Młodość to ciekawość, entuzjazm, pasja i nowe przeżycia. Wszystko się pomyślnie układało. Miałem asystenturę, fajną dziewczynę i ciekawych przyjaciół, intensywnie uczyłem się rosyjskiego, a na doroczną imprezę świąteczną Wydziału Slawistyki zorganizowałem Chór Białego Orła. Aż tu nagle tragedia rodzinna! W wieku zaledwie 52 lat mój Tata niespodziewanie uległ śmiertelnemu zawałowi. Jako jedynak musiałem pozostać w Detroit i zaopiekować się Mamą. I tu wydarzył się kolejny, mało prawdopodobny przypadek. Znajomy ksiądz Władek Żebrowski z Orchard Lake przybył do domu pogrzebowego, by oddać mojemu Ojcu ostatnią posługę. Poinformował mnie przy tym, że po odejściu ks, Gabalskiego na gwałt poszukują lektora języka polskiego do Kolegium NMP (St Mary’s College) oraz Seminarium Świętych Cyryla i Metodego i czy byłbym zainteresowany.
Ktokolwiek choć raz odwiedził przepiękny, zadrzewiony kampus nad jeziorem w Orchard Lake i nawet pobieżnie poczuł jego przepojoną polskością atmosferę… Ale więcej o tym innym razem!
it was a total pleasure to go down the “memory lane” with Robert Strybel.