Halina Massalska
„Gdy patrzę z perspektywy prawie trzydziestu lat na tamte wydarzenia, nachodzą mnie uczucia dwojakiego rodzaju: z jednej strony zgrozy, że do czegoś takiego doszło; z drugiej zaś rozbawienie, że w to wszystko osobiście byłem zaangażowany. To drugie uczucie – rozbawienia, a nawet komicznej groteski – ewokuje odległość czasowa. Przecież wszystko mogło się skończyć inaczej: wywózką w nieznane, nawet kulką… Takie mieliśmy podejrzenia, kiedy w tamtą grudniową noc wsadzono nas w Kielcach do „suk” i żaden nie powiedział, dokąd jesteśmy wiezieni”.
Tak zaczyna się nowa książka Stanisława Żaka. Tytuł mówi za siebie, a książka jest osobistym zapisem tejże historii. Ma ciekawą kompozycję, składa się z „zapisków”, każdy opatrzony jest tytułem. Są tam też fotografie z rodzinnego archiwum, odnoszące się do treści.
Można przeczytać ją „jednym tchem” delektując się świetną narracją, ale to tempo staje się wolniejsze z każdą kolejną stroną, bo coraz uważniej czytelnik wsłuchuje się w to, co mówi autor. Poza tym jego relacja z tamtych dni jest tak plastyczna, że ma się wrażenie ruchomego obrazu, klatka po klatce.
– To był drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia. Siedzieliśmy w zamkniętych celach, w budynku panowała cisza świąteczna, nie było codziennego biegania po korytarzu, otwierania i zamykania drzwi, nawoływania, krzyków. Nagle zrobił się ruch, drzwi otwierały się po kolei, klawisze wyczytywali nazwiska… (-) Wreszcie oświadczyli, że idziemy na Mszę. To był marsz jak w filmie kryminalnym, strażnicy otwierali kraty przed nami, zamykali za nami, prowadzili po schodach w dół, potem trochę w górę (-).
Dotarli na miejsce. Za ołtarz posłużył zwykły stół, nakryty białym prześcieradłem. Wyśpiewują kolędy, ale coś ściska za gardło… (-) Odmówili głośno i wyraźnie „Baranku Boży”. Zapadła cisza, którą przerwał kapłan: „Teraz udzielę wszystkim zbiorowego rozgrzeszenia, jakiego udziela się w sytuacjach zagrożenia życia”. Usłyszałem łacińską formułę: (-). Rozgrzeszenie wprowadziło do tej więziennej świetlicy, która stała się kaplicą, bardzo poważny nastrój. Objął on także klawiszy i esbeków. Wydawało mi się, że patrzą na to, co się dzieje z podziwem, a może nawet z zazdrością, że nie mogą w pełni uczestniczyć w tym niezwykłym zdarzeniu… A może byli zaskoczeni, że się ich nie boimy, że śpiewamy kolędy, przyjmujemy komunię, właściwie nie zwracamy na nich uwagi… Może niektórzy zastanawiali się, kto tutaj naprawdę jest wolny: oni wciśnięci w ideologię, czy my zamknięci w celach? A może tylko mi się tak wydawało?
Książka ukazała się staraniem Stowarzyszenia im. Jana Karskiego w 33 rocznicę wprowadzenia stanu wojennego. Promocja książki oraz spotkanie z autorem, przy pełnej sali, odbyło się 14 grudnia. Byli też świadkowie tamtych wydarzeń, żywi bohaterowie z kart książki; nie mogło być inaczej.
– Wielu przyjaciół i kolegów wyjechało: Olek Kania do Kanady, Kazio Wrona i Bronek Domagała do Francji, Mirek Domińczyk do Stanów. My, którzy zostaliśmy, jeszcze bardziej zbliżyliśmy się do siebie. Do dzisiaj stanowimy grupę dobrze rozumiejących się ludzi, myślących i czujących podobnie. I to chyba najcenniejsze, co nam zostało ze stanu wojennego – nasza przyjaźń…
– Ta książka powstała mimo woli, bo kiedyś trzeba było ją napisać, bo to była wielka historia, a nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę. 13 grudnia to jest data równa datom wybuchu powstania listopadowego, styczniowego czy 11 listopada – mówił autor.
– „Niech pan napisze, że nie będzie pan organizował żadnych akcji, będzie siedział cicho to wystapię do komendanta o zwolnienie”. Nie napiszę – odpowiedziałem. Jemu oczy wyszły niemal z orbit: „Odmawia pan?! To niech pan patrzy, mam list Piotra, pańskiego syna, w którym są takie rzeczy, że możemy zamknąć i jego!”. Wyciągnąłem rękę, ale nie dał mi listu,
tylko warknął, że dostanę jak napiszę… Ugodził mnie mocno, w głowie mi się zagotowało, coś mnie ścisnęło za gardło… „Co pan na to?” – zapytał z wyraźną satysfakcją.
Kieleckie Piaski, Załęże, Uherce, powrót do Załęża, znów Bieszczady – Łupków Nowy. Miejsca internowania, ludzie znani i mniej znani, wszyscy liczący się w tej wojnie polsko-polskiej. Przypominając te wydarzenia i doświadczenia, „niekiedy przykre i poniżające”, autor nie kreuje się na bohatera, jest jednym z tych wielu, których system próbował złamać, wykluczyć z życia społecznego karząc represjami.
Stanisław Żak zwolniony z internowania 12 grudnia 1982 roku, usiłuje odnaleźć swoje miejsce, dopełnia obowiązku zameldowania się w Komendzie Wojewódzkiej Milicji. Już na wstępie „opiekunowie” dobrze mu radzą aby wyjechał z Polski, bo na uczelnię wrócić nie może, pracy w szkole nie dostanie, a przecież ma rodzinę; pozostaje emigracja.
– Rok 1983 zaczął się dziwnie. Zapanowała atmosfera beznadziejności, wielu twierdziło, że to już koniec z „Solidarnością”, że już się nie odrodzi. W utrzymaniu takiego przekonania celowali funkcjonariusze SB. (-)
Autor książki prof. Stanisław Żak jest literaturoznawcą, historykiem, publicystą. Był współorganizatorem NZSS Solidarność na WSP Kielce, członkiem Komisji Zakładowej , współzałożycielem i prezesem Klubu Inteligencji Katolickiej w Kielcach (rozwiązanego w 1983, reaktywowanego w 1988 r), sprawował mandat senatora I i II kadencji, członek – założyciel Stowarzyszenia im. Jana Karskiego. Po wprowadzeniu stanu wojennego dwukrotnie internowany, łącznie na 10 miesięcy.
Stanisław Żak – „Stan wojenny i po nim”, wydawca: www.jankarski.org.pl