Tajemnica Pionu „B”
Tadeusz Witkowski
Pod koniec pierwszego kwartału 2010 roku środowiska polonijne w Stanach Zjednoczonych obiegła bulwersująca wiadomość, która nigdy wszakże nie stała się przedmiotem publicznej dyskusji z tego po prostu względu, iż zainteresowanie sprawami polskimi w kraju i za granicą skupiło się bez reszty na tragicznej katastrofie smoleńskiej. 25 marca tegoż roku „Rzeczpospolita” opublikowała artykuł Cezarego Gmyza Edward Moskal był źródłem informacji wywiadu PRL i dwa dokumenty, do których dotarł Sławomir Cenckiewicz. Jeden, z lutego 1990, mówił o zniszczeniu akt prezesa KPA zarejestrowanego pod numerem 18091 jako KI krypt. „Edwos”. Drugi, noszący datę 26 maja 1988, zawierał informację o kilku materiałach przekazanych centrali wywiadu przez źródło „Edwos” w okresie między 1 września 1986 a 1 kwietnia 1988 r.
Po blisko czterech latach sam autor odkrycia wrócił do tematu w artykule Tajemnica Edwarda Moskala opublikowanym na łamach miesięcznika „Historia – Do Rzeczy” (Nr 2/2014). Słusznie, bo rzecz należy wyjaśnić do końca i w taki sposób, by troska o prawdę historyczną nie została uznana za atak na organizację polonijną, której bohater artykułu przewodził.
Między rezydenturą a FBI
Byłoby niezrozumiałym „zaniedbaniem” ze strony peerelowskiego wywiadu, gdyby nie próbował umieścić swoich ludzi w otoczeniu prezesów Kongresu Polonii Amerykańskiej, o wiele trudniej wyobrazić sobie jednak sytuację, w której Federalne Biuro Śledcze pozostawiało służbom komunistycznym swobodę działania na tym odcinku. Gdy pisze się o sprawie Edwarda Moskala, właśnie te dwa czynniki trzeba w pierwszej kolejności wziąć pod uwagę.
Dotyczy to przede wszystkim wczesnego okresu jego domniemanych powiązań z resortem w latach 1986-88. W tym czasie rezydentura borykała się z problemami wewnętrznymi. Po ekspulsji przez władze amerykańskie jej dwóch oficerów w 1985 roku, w pewnym momencie (15 czerwca – 30 września) miała na stanie osobowym tylko rezydenta „Wellsa” (Krzysztofa Smoleńskiego). W składzie czteroosobowym zaczęła działać 15 września 1986 roku (pod czujną obserwacją FBI). W końcu lat osiemdziesiątych liczba kadrowych oficerów wzrosła do pięciu osób. Do tego dochodził szyfrant. Kierujący operacjami przeciwko Stanom Zjednoczonym Wydział II Departamentu I MSW (w języku rezydentury Pion „B”) nie planował w połowie lat osiemdziesiątych żadnych nowych werbunków z obawy przed kolejnymi „represjami”. Skupiono się na zdobywaniu informacji drogą kapturową. Znalazło to wyraźne odzwierciedlenie w używanej terminologii, w której słowo „zwerbować” odnosi się wyłącznie do agentów sensu stricto. Nieświadomi bądź nie w pełni zdający sobie sprawę z własnej roli informatorzy (figuranci SMW i wszyscy ci, których klasyfikowano jako kontakty informacyjne KI) byli „pozyskiwani”. Właśnie te dwie kategorie mają zastosowanie w przypadku Edwarda Moskala.
Nie można mieć całkowitej pewności kiedy i w jakich okolicznościach rezydentura uzyskała pierwsze informacje od źródła „Edwos”, gdyż daty w sprawozdaniach i w planach pracy, gdzie jest o nim mowa, odnoszą się nie do wydarzeń, lecz do okresów sprawozdawczych. Na pewno nastąpiło to nie później niż 15 maja 1987 roku, ale prawdopodobnie niewiele wcześniej, bo w noszącym tę datę Sprawozdaniu z działalności Rezydentury w Chicago w okresie 15 czerwiec 1985 – 15 maja 1987 r. passus dotyczący „Edwosa” dopisany został przez „Wellsa” na marginesie, najwyraźniej już po sporządzeniu dokumentu. „Edwos” – czytamy w notatce – wysoki urzędnik organizacji emigracyjnej. Rezydentura nawiązała kontakt i go pogłębia uzyskując efekty informacyjne. Sprawa w trakcie rozwoju. Szans na werbunek nie ma. Istnieje szansa na pozyskanie w charakterze KI. (AIPN 003171/14/1, k. 172)
Skoro we wspomnianym na wstępie piśmie datą otwierającą okres działalności „źródła” jest 1 września 1986, trzeba liczyć się z faktem, iż pierwsze informacje pochodzące od „Edwosa” mogły dotrzeć do centrali w Warszawie bez pośrednictwa rezydentury od kogoś z członków sieci agenturalnej. Z akt Wydziału X (kontrwywiadowczego) wynika, że bezpośredni kontakt z Departamentem I utrzymywał w tym czasie ówczesny szef przedstawicielstwa LOT-u w Chicago, Zbigniew Kiszczak. Jest on tam przedstawiany jako długoletni, sprawdzony i doświadczony kontakt operacyjny ps. „Niki” (AIPN 003171/15/3 k. 55). Z całą pewnością od czasu przybycia do Chicago (16 czerwca 1986 r. ) Kiszczak pozostawał w dobrych stosunkach z Moskalem. O podwójnej roli pracowników konsulatu dobrze wiedziało FBI i zapewne wiedział również skarbnik PNA, choćby z lokalnych mediów amerykańskich. Nieoficjalne funkcje przedstawiciela Polskich Linii Lotniczych nie musiały być jednak znane.
Wątpliwości
Sławomir Cenckiewicz trafnie odtwarza daty ważne przy rekonstrukcji działalności operacyjnej rezydentury, nie bardzo rozumiem tylko, dlaczego sięga do retoryki zniekształcającej obraz, który wyłania się z dokumentów. Kiedy twierdzi na przykład, że jeszcze we wrześniu 1987 r. sprawę „Edwosa” traktowano jako „wstępną”, trudno mieć jakiekolwiek zastrzeżenia. Gdy jednak powołując się na sprawozdanie z działalności rezydentury „Jezioro” w okresie od 1 sierpnia 1987 r. do 1 maja 1989 r. pisze, iż Wydział II zwerbował do współpracy „Edwosa” w charakterze kontaktu informacyjnego o numerze 18091 i gdy dodaje, że nie podano konkretnej daty werbunku, to sformułowania takie muszą budzić sprzeciw z powodów, które wyłożyłem. Cytowane przez autora fragmenty (nie pojawia się w nich słowo „werbunek”) mówią oczywiście same za siebie, liczą się jednak również narracja i język autora. Czytelnik niezorientowany w niuansach terminologicznych służb specjalnych ale świadomy moralnej konotacji poszczególnych słów może wyciągnąć z takiej retoryki fałszywe wnioski. Odnoszę wrażenie, iż uwadze znakomitego historyka umknął cytowany przeze mnie fragment rękopiśmiennego sprawozdania „Wellsa”, gdzie wyraźnie rozróżnia się werbunek i pozyskanie.
Wracając do faktów: Skoro o „Edwosie” jako źródle mówi się jeszcze w dokumencie centrali z 26 maja 1988 r., a z innych dokumentów wynika, że Edward Moskal zarejestrowany został w charakterze „KI” przed wyborem na prezesa Kongresu Polonii Amerykańskiej, można bez wielkiego ryzyka przyjąć, że do rejestracji doszło najprawdopodobniej zaraz po śmierci Alojzego Mazewskiego (3 sierpnia 1988), bo właśnie wtedy Moskal stanął przed szansą objęcia jego stanowiska a przed oficerami rezydentury otworzyła się możliwość łatwego dojścia do obiektu zainteresowania. W tym, co miało miejsce później, nie należy doszukiwać się niczego sensacyjnego, gdyż wszyscy przedstawiciele konsulatu PRL i polskich instytucji w Chicago, z którymi prezes utrzymywał oficjalne stosunki z racji pełnionych funkcji, byli albo oficerami rezydentury, albo kontaktami operacyjnymi wywiadu. Znacznie więcej kłopotów nastręcza pytanie, dlaczego w ogóle doszło do rejestracji przyszłego prezesa KPA w charakterze kontaktu informacyjnego. W końcu jego poprzednicy nie zostali zarejestrowani, choć są dowody na to, że informacje wydobywano w sposób kapturowy również od Alojzego Mazewskiego. Odpowiedzi nie znajdzie się w tym wypadku wśród materiałów mówiących o pozyskanym „źródle”. Trzeba jej poszukać w dokumentach, na których figurują podpisy osób odpowiedzialnych za rejestrację Moskala jako KI, to znaczy – funkcjonariuszy kierujących w tym okresie Wydziałem II Departamentu I MSW.
„Zasłużeni oficerowie”
W 1988 roku funkcję naczelnika Wydziału II sprawował pułkownik Józef Sołtysiewicz a jego zastępcy – kapitan Mirosław Hytryn. Obaj mieli bogate doświadczenia w działalności na terenie Stanów Zjednoczonych, ale swoją wiedzę wynieśli z różnych rezydentur.
Pułkownik Sołtysiewicz (ps. „Roan”) bezpośrednio przed przejęciem obowiązków naczelnika wydziału (15 listopada 1985 r). kierował rezydenturą w Nowym Jorku, a wcześniej, w okresie od 18 września 1972 do 1 października 1976 r., był rezydentem w Waszyngtonie (używał wtedy pseudonimu „Murat”). Jego kariera eksperta w sprawach amerykańskich sięga jeszcze wcześniej, jako że w rezydenturze waszyngtońskiej pracował już w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych.
Kapitan Hytryn nie miał tak bogatych doświadczeń, znał jednak o wiele lepiej teren operacyjny rezydentury w Chicago. W okresie między czerwcem 1979 a lipcem 1983 r. działał tam pod przykryciem konsularnego attaché jako oficer używający pseudonimu „Tap”. W przypadających na ten okres latach kadencji dwóch rezydentów, Narcyza Grzechowiaka (ps. „Lid”) i Romualda Deryły (ps. „Spaski”), zyskiwał w porównaniu z innymi bardzo wysokie oceny. Wśród uwag na temat działalności operacyjnej oficerów rezydentury „Jezioro” w okresie od 1 lipca 1981 r. do 15 czerwca 1983 r znalazły się zdania takiej oto treści:
– zespół rezydentury kierowany przez Spaskiego dokonał postępu w rozwijaniu pracy operacyjnej. Szczególna na tym odcinku zasługa oficera „TAP”, który praktycznie wykazał się dużym zaangażowaniem i ruchliwością w działaniu i docieraniu do interesujących środowisk, grup i obiektów będących w zainteresowaniu Wydziałów XI, II i X. Prowadzi on większość spraw. (AIPN003171/14/1, k. 41)
Faktycznie, na 48 spraw prowadzonych przez trzech oficerów, jego pseudonim pojawił się 28 razy. Było jednak w tej działalności coś, co sprawiało, że wiele przedsięwzięć kończyło się kompletnym fiaskiem. „Tap” nie przestrzegał w sposób wystarczający zasad konspiracji i na wyrost oceniał wyniki prowadzonych operacji. W pochodzących z tego okresu instrukcjach Pionu „K” (kontrwywiadowczego) jest m.in. mowa o tym, że zwracał na siebie uwagę zbyt otwartym działaniem (AIPN 003171/11/2 k. 48). W rezultacie Federalne Biuro Śledcze uważnie go obserwowało i natychmiast docierało do źródeł, z którymi nawiązywał kontakt. Potwierdzają to materiały z teczek przydzielonych mu figurantów SMW i kontaktów operacyjnych.
To właśnie „Tap” zajmował się Wojciechem Wierzewskim, którego, nawiasem mówiąc, całkiem niesłusznie okrzyknięto w Chicago agentem rozpracowującym Polonię. W istocie rzeczy ów wyekspediowany do Bloomington w ramach wymiany naukowej pomiędzy Uniwersytetem Warszawskim a Indiana University specjalista od filmu polskiego i sowieckiego zgodził się współpracować z wywiadem PRL jako kontakt operacyjny ps. „Tower” tylko i wyłącznie na kierunku uniwersyteckim. Jego działania nie miały nic wspólnego z rozpracowywaniem organizacji polonijnych.
Stanowi to jednak osobny problem. Tu wypada tylko zaznaczyć, że między innymi przez sam fakt, że w Bloomington odwiedzał go Mirosław Hytryn, przyszły redaktor „Zgody”, musiał znaleźć się pod lupą kontrwywiadu amerykańskiego. Postanowienie o zakończeniu i przekazaniu sprawy „Towera” do archiwum Departamentu I z 29 września 1984 zawiera m.in. takie oto zdania:
W m-cu Marcu 1981 r. otrzymaliśmy informacje świadczące o zainteresowaniu ASS osobą „T” i jego żony. Miały wtedy miejsce przypadki ich zastraszania przez nieznane osoby (głuche telefony, groźby, namawianie do opuszczenia USA itp.) Sytuacja ta powtórzyła się w maju 1981 r, kiedy to „TAP” odnotował wzmożoną obserwację podczas swoich pobytów w Obiekcie. (AIPN 01798/276)
Efekty owych działań są znane. Wojciech Wierzewski odmówił powrotu do kraju i znalazł się w otoczeniu dwóch kolejnych prezesów PNA i PAC. A że mimo wszystko pozwolono mu pozostać w Stanach Zjednoczonych i podjąć pracę w ważnej polonijnej instytucji, musiały istnieć powody, o których pełną wiedzę mają dziś zapewne tylko służby amerykańskie. Trudno w każdym bądź razie wyobrazić sobie, że nie poinformowano prezesa Alojzego Mazewskiego, kim faktycznie był człowiek, którego wziął pod swoje skrzydła.
W październiku 1980 rezydentura chicagowska wystąpiła o przekwalifikowanie sprawy wstępnej, jaką objęto dziennikarza polonijnego z Detroit, na sprawę w kategorii kontaktu informacyjnego, jednak z uwagi na to, iż w raportach „Tapa” jej dalszy ciąg zapowiadał się niezwykle obiecująco, przekwalifikowano ją w 1982 roku na rozpracowanie operacyjne (kategoria obejmująca osoby, które podejmowały świadomą współpracę z resortem i zazwyczaj stawały się agentami sensu stricto). Dopiero w kilka lat później następca „Spaskiego”, rezydent „Wells”, zrozumiał, że była to rejestracja „na wyrost”. Po prostu nie dostrzeżono faktu, iż figurant prowadził własną grę i nigdy nie poinformował swoich rozmówców, że po spotkaniach z nimi odwiedzali go z reguły funkcjonariusze FBI.
Imponujący przyrost
Z kontekstu sprawy Edwarda Moskala można wnosić, że to właśnie Mirosław Hytryn był głównym motorem jego rejestracji w charakterze KI. W planie pracy rezydentury „Jezioro” na lata 1985-1987 pseudonim „Edwos” nie pojawia się. Znaleźć go można dopiero na marginesie cytowanego wcześniej sprawozdania „Wellsa” i w ocenie pracy za ten okres podpisanej przez pułkownika Sołtysiewicza. Jest także wymieniony w planie pracy na lata 1987-1989 (z datą 4 września 1987) jako jeden z trzynastu pseudonimów figurantów spraw wstępnych, które mają być prowadzone na rzecz Wydziału II i w instrukcjach Wydziału XVII (informacyjnego) przeznaczonych dla „Wellsa” z sierpnia i września 1987 r. W październiku tegoż roku, Sołtysiewicz i Hytryn z całą pewnością wyjeżdżali razem na spotkania „bratnich służb” w Budapeszcie i w Moskwie, gdzie omawiano stan współpracy operacyjnej na terenie USA.
Nadchodzący rok to „ciąg sukcesów”. Litery MH (Mirosław Hytryn) obok JS (Józef Sołtysiewicz) oznaczające inicjały osób, które opracowały dokument, widnieją w przygotowanym z wielkim rozmachem w grudniu 1988 r. Sprawozdaniu z Działalności Operacyjnej Wydziału II Departamentu I MSW. Wystarczy rzucić okiem na jedno wyjęte z niego zdanie, by zrozumieć z jak potężną siłą napędową ma się do czynienia. Zauważalna poprawa w stosunkach Wschód-Zachód – piszą autorzy – pozwoliła w 1988 roku na prowadzenie aktywnej pracy operacyjnej na terenie naszego przeciwnika co zaowocowało 60% przyrostem nowych, wartościowych kontaktów informacyjnych (AIPN 0449/50/5, k. 84).
„Sześćdziesięcioprocentowy przyrost” brzmi niezwykle imponująco, tyle że jest po prostu wskaźnikiem łatwiejszego dostępu do źródeł, bo w końcu nie ma większego znaczenia, czy przy zdobywaniu kapturowych informacji komuś przypina się etykietkę SMW czy KI. Faktem pozostaje natomiast, że Edward Moskal znalazł się w licznym gronie osób awansujących do wyższej kategorii pozyskanych „źródeł” i że nastąpiło to w dającej wiele do myślenia sytuacji. Pułkownik Sołtysiewicz był już wówczas w wieku przedemerytalnym i faktycznie w dwa lata później został zwolniony ze służby, ale jego ambitny zastępca ponownie ubiegał się o pracę w „instytucji przykrycia” w Stanach Zjednoczonych. Wygląda zresztą na to, że cyfry z cytowanego sprawozdania zrobiły wrażenie na jego przełożonych, skoro na stronie 367 książki Długie ramię Moskwy Sławomira Cenckiewicza znalazła się wzmianka o nieoficjalnym ostrzeżeniu, jakie ambasador Stanów Zjednoczonych w Warszawie John R. Davis przekazał w roku 1989 Ministerstwu Spraw Zagranicznych, kiedy te zamierzało wysłać Hytryna do pracy na placówce w Nowym Jorku. Ministerstwo zostało poproszone o wycofanie jego kandydatury i uprzedzone, że w przypadku wyjazdu będzie miał poważne kłopoty na lotnisku, zaliczono go bowiem do grona niepożądanych dyplomatów, którzy byli podczas poprzedniego pobytu zaangażowani w działalność niezgodną z ich oficjalnym statusem.
Racje i inspiracje
Fakt zarejestrowania obywatela innego państwa przez wywiad PRL w charakterze kontaktu informacyjnego jest tylko i wyłącznie odzwierciedleniem pragmatyki operacyjnej służb komunistycznych i nie może być czynnikiem przesądzającym o kwalifikacji czynów osoby, która została zarejestrowana. Mógłby nim być tylko wtedy, gdyby istniały dowody, że osoba ta działała świadomie na szkodę własnego kraju. Przypadek Edwarda Moskala nie ma z taką sytuacją nic wspólnego. O tym, że jego sprawę otoczyła aura sensacji, zadecydowały moim zdaniem względy czysto polityczne tudzież uprzedzenia i urazy osób mu niechętnych.
Korespondencja rezydentury z lat 1989-90 zawiera sporo uwag o konfliktach polonijnych i zakulisowych rozgrywkach z udziałem „Edwosa” i jego politycznych rywali. Wyłania się z nich obraz przywódcy Polonii, który upatrywał przeciwników głównie w działaczach emigracji solidarnościowej, a przedstawicieli peerelowskiej władzy traktował jak naturalnych sojuszników. Było mu więc nie po drodze zarówno z radykalnie antykomunistyczną organizacją „Pomost” jak i z Polsko-Amerykańskim Forum Gospodarczym. Sympatią darzył natomiast ostatniego konsula generalnego PRL, Tadeusza Czerwińskiego, który nieoficjalnie pozostawał kontaktem operacyjnym wywiadu o pseudonimie „Nowak”.
W tym okresie służby amerykańskie w coraz mniejszym stopniu wspierały opozycję antykomunistyczną w krajach Europy Wschodniej. Podejmowały grę o oderwanie od Moskwy całych państw przy zachowaniu ich integralności. Powiązania łączące przywódcę Polonii z konsulem PRL z całą pewnością nie kolidowały z ówczesną polityką wschodnią Stanów Zjednoczonych.
Po peerelowskim „okrągłym stole” i wyborach czerwcowych 1989 roku prezes KPA nie dopuścił do podjęcia przez zarząd organizacji uchwały w kwestii zmian personalnych w konsulatach RP i w sprawie Czerwińskiego interweniował u władz polskich, by pozostawiły go na stanowisku. Trzeba tu wszakże zdać sobie sprawę z dwu dodatkowych okoliczności. Po pierwsze, odwołania konsula generalnego w Chicago domagały się wówczas najgłośniej środowiska nieprzyjazne prezesowi KPA. Po drugie, Moskal cenił u ludzi zdolności menadżerskie i umiejętność robienia pieniędzy, a tego nie mogli odmówić konsulowi generalnemu nadzorujący go oficerowie rezydentury. W ich korespondencji z centralą pojawiają się m.in. informacje o powiązaniach handlowych „NOWAKA” z inicjatywą prywatną (AIPN 003171/15/6, k. 50) i o podejrzanych kontaktach […] z załogami […] samolotów PLL „Lot” (IPN 003171/15/7, k. 32). Najogólniej mówiąc, wyłania się z niej portret kogoś, kto nie troszczy się specjalnie o obowiązujące w resorcie do niedawna zasady i myśli już w kategoriach systemu, w którym wiodącą rolę będzie odgrywać uwłaszczona nomenklatura.
Warto też pamiętać, że z przedstawicielami konsulatu rozmawiało wówczas wielu polonijnych dziennikarzy i wpływowych członków organizacji pozostających w opozycji do KPA. W efekcie stawali się bohaterami raportów, które wędrowały do centrali peerelowskiego wywiadu. Niektórym Departament I MSW założył teczki w kategorii „Segregator Materiałów Wstępnych” (SMW). Nic dziwnego. Ruch osobowy podlegał wówczas zastępcy konsula generalnego i zarazem szefowi rezydentury, Stanisławowi Krauze (ps. „Stak”). W jego dziale pracował wicekonsul Andrzej Czuber (ps. “Nox”). Sprawy związane z wymianą naukową i życiem Polonii omawiano z wicekonsulami Waldemarem Tkaczem (ps. “Voss”) i Robertem Michniewiczem (ps. „Horatio”). O handlu i gospodarce przychodziło rozmawiać z wicekonsulem handlowym Markiem Jachną (ps. „Rush”). Nawet gdyby podejrzewano niektórych pracowników konsulatu o odgrywanie podwójnej roli, nie było wyboru. Wszystkie newralgiczne stanowiska zajmowali oficerowie resortu.
Marginalizacja
Nie sposób nie docenić późniejszych wysiłków i decyzji Edwarda Moskala, szczególnie tych z okresu, gdy zabiegał o przyjęcie Polski do NATO. Zrozumiała i godna szacunku jest również zmiana jego stanowiska wobec wewnętrznych spraw Rzeczypospolitej, gdy zawiedziony rządami postkomunistycznej lewicy zadeklarował swoje poparcie dla konserwatywnych nurtów w polityce i w nauce Kościoła Katolickiego. Jego największe porażki nie były owocem powiązań z konsulatem PRL, lecz wynikiem braku dobrego rozeznania w środowiskach przybyszów z PRL. W jego otoczeniu do końca przewijało się (wszystko wskazuje na to, że za wiedzą FBI) co najmniej dwóch doradców ze starej komunistycznej ekipy ludzi współpracujących swego czasu z peerelowskimi służbami. W języku jego listów i oświadczeń (szczególnie, gdy zabierał głos w sprawach konfliktów polsko-żydowskich) co i raz dawała o sobie znać niewybredna retoryka z czasów wewnątrzpartyjnych walk o władzę w kraju rządzonym przez komunistów. Używając jej można było zyskać poparcie części środowisk polonijnych, w Waszyngtonie przynosiła tylko straty.
Na tym wypadałoby zakończyć, bo cała reszta jest kwestią dzisiejszych fascynacji i uprzedzeń politycznych. Dla jednych Polaków w Stanach Zjednoczonych Edward Moskal pozostanie więc zapewne bohaterem, dla innych kimś, kto będzie się kojarzył ze sceną Salonu Warszawskiego z Mickiewiczowskich Dziadów, gdzie padają słowa o plugawej lawie pokrywającej wewnętrzny ogień narodowej tkanki. Jednomyślności nie należy tu oczekiwać, jako że decyzje podejmowane wiele lat temu przez polonijnego przywódcę tak czy inaczej miały związek z wydarzeniami, które wpłynęły na losy niejednego emigranta. W takich sytuacjach liczy się głównie to, co owe losy przyniosły.
Autor jest publicystą specjalizującym się w literaturze i w najnowszej historii Polski, badaczem akt przechowywanych w archiwach IPN, byłym pracownikiem Służby Kontrwywiadu Wojskowego i członkiem Komisji Weryfikacyjnej ds. Wojskowych Służb Informacyjnych