Krótka historia przyszłości Gdyby popatrzeć na dzisiejsze statystyki, to za dwa pokolenia nie będzie Zachodu, miliony imigrantów z obcych kultur wlewają się w granice starej Europy i krajów Nowego Świata. Zachód nie jest w stanie postawić bariery, nie jest w stanie zasymilować nowych przybyszów, umiera demograficznie… Czy stało się tak mimo woli, czy jest to działanie celowe? Czy może w tym szaleństwie jest metoda? Dlaczego nikt nie woła do broni, ba, dlaczego nie jest to nawet temat ostrej debaty publicznej? Pomysł imigracyjnego “wymieszania kultur” jest na rękę ideologom globaliza- cji. Mają nadzieję na takie samo rozbro- jenie silnych kultur niezachodnich, jak to uczynili z chrześcijaństwem w obrębie Zachodu. Silne religie stają na drodze ośrodków władzy, jednak siła propagan- dy oddziałującej na niskie instynkty czło- wieka jest bardzo duża i tą właśnie drogą idzie plan globalizacyjnej urawniłowki. O ile w pierwszym pokoleniu imigran- tów, kościec starej kultury jest wciąż twardy, o tyle w przypadku drugiego i trzeciego pokolenia łatwo już o jego roz- miękczenie – łatwiej zepchnąć z drogi starych wartości w stronę “używania ży- cia” i hedonistycznej iluzji doczesnego “szczęścia”. Bolszewicy idei globalizmu mają nadzieję na “zdekulturowanie” nowych przybyszów. Nowych w pierw- szym pokoleniu wykorzystuje się do pomocy przeciwko chrześcijaństwu, aby wysiodłać je z domniemanej wciąż pozycji dominującego paradygmatu kulturowego.
Imigranci, budując swoje meczety czy świątynie, zręcznie poduszczeni, opowiadają się za sekularyzacją instytucji, likwidacją publicznej symboliki chrześcijańskiej (np. rezygnacją z modlitwy “Ojcze nasz” na otwarcie obrad parlamentarnych, usuwaniem krzyży z gmachów, rugowaniem elementów chrześcijańskich obchodów – jak choinki – z miejsc publicznych). “Oświeceni” kierownicy świata szukają sprzymierzeńców wśród osiedlających się w krajach Zachodu muzułmanów, hindusów czy – tradycyjnie – żydów. Co ciekawe, walka toczy się nie o do- łączenie nowej symboliki religijnej do starej, lecz o jej usunięcie, o sekulary- zację. Nie-chrześcijanom tłumaczy się, że tylko instytucje państwowe wyzute z odniesień do chrześcijańskiego po- rządku będą im “bardziej przyjazne”. Chodzi o przyszłość; o rządy nad świa- tem za dwa – trzy pokolenia. Kierownicy mierzą w ludzi młodych. Przesączony seksem przekaz medialny epatuje rozszerzone oczy młodych muzułma- nów, upijanie się w pubie jest “atrak- cyjne” również dla młodego hindusa. Kierownicy mają więc nadzieję, że owa wielka niezachodnia imigracja, osta- tecznie stoczy się w te same obyczaje, jakie widać dzisiaj w każdy weekend na ulicach brytyjskich miast; jednym słowem, że dostarczy systemowi no- wych proletów i znajdzie miejsce w tworzonym nowym porządku. Przyszło- ści nie da się do końca przewidzieć, zaś nowo przybyłe rodziny muzułma- nów, i nie tylko, mogą nie dać się tak łatwo rozebrać ze starych wartości. Wszak nie są to ludzie głupi, przeczu- wają pismo nosem i nie chcą oddawać dzieci na pastwę degrengolady Zacho- du; usiłują zastopować ową “globali- styczną” asymilację. Częściowo się to udaje, bo w końcu niejeden urodzony w Kanadzie Arab wyjeżdża na Intifadę czy walczy z niewiernymi w Somalii. Oferta globalizacyjna Zachodu, choć błyszcząca i roznegliżowa- na, w środku jest pusta i przegniła. Stąd coraz więcej obaw, że wspomnia- na imigracyjna inwazja zakończy sie kulturowym podbojem w wykonaniu tradycyjnych przeciwników Zachodu; próbą rozpropagowania na naszych zie- miach innych wartości cywilizacyjnych. Antyzachodni przybysze chcą na nasz grunt przeflancować wiarę i obyczaje swych ojców, a jest to o tyle łatwe, że sami przestaliśmy dbać o nasze tradycje i na dobrą sprawę nie wiemy dokładnie, czego mielibyśmy bronić. Tym bardziej, że wygody ostatnich dekad wyrobiły w nas skłonność do preferowania iluzji przed realizmem. W trzecim pokoleniu dzieci europejskich pionierów, którzy wyszarpali te ziemie dla białego człowieka, jeśli mają wy- brać między przyjemną iluzją a przy- krą rzeczywistością, wybierają iluzję. Tak je wychowaliśmy w bezstresowej szkole, w domu pozbawionym rodziny, w demokracji, w której rozdzielono wolność od odpowiedzialności za po- dejmowane decyzje. W Europie jedne po drugim rosną minarety meczetów. Nowe jest już nie do powstrzymania… Oświeceni kierownicy mają oczywi- ście nadzieję, że dzięki coraz skrzęt- niejszemu dokręcaniu śruby totalnej kontroli zdołają wyeliminować wpływ niezachodnich magików używających “mowy nienawiści” wobec “niewiernego” Zachodu; że permisywizm walcowany po głowach przez zachodnie środki przekazu, ostatecznie zostanie tam wyciśnięty, problem tylko w tym, że Zachód, który dawno już zubożał du- chowo, dzisiaj ubożeje pod względem materialnym, przez co projekt globali- zacyjny dostaje prawdziwej zadyszki. Za cóż można kupić duszę, jeśli brak złota?
Andrzej Kumor, Mississauga www.goniec.net
Gdyby popatrzeć na dzisiejsze statystyki, to za dwa pokolenia nie będzie Zachodu, miliony imigrantów z obcych kultur wlewają się w granice starej Europy i krajów Nowego Świata. Zachód nie jest w stanie postawić bariery, nie jest w stanie zasymilować nowych przybyszów, umiera demograficznie… Czy stało się tak mimo woli, czy jest to działanie celowe? Czy może w tym szaleństwie jest metoda? Dlaczego nikt nie woła do broni, ba, dlaczego nie jest to nawet temat ostrej debaty publicznej? Pomysł imigracyjnego “wymieszania kultur” jest na rękę ideologom globalizacji. Mają nadzieję na takie samo rozbrojenie silnych kultur niezachodnich, jak to uczynili z chrześcijaństwem w obrębie Zachodu. Silne religie stają na drodze ośrodków władzy, jednak siła propagandy oddziałującej na niskie instynkty człowieka jest bardzo duża i tą właśnie drogą idzie plan globalizacyjnej urawniłowki. O ile w pierwszym pokoleniu imigrantów, kościec starej kultury jest wciąż twardy, o tyle w przypadku drugiego i trzeciego pokolenia łatwo już o jego rozmiękczenie – łatwiej zepchnąć z drogi starych wartości w stronę “używania życia” i hedonistycznej iluzji doczesnego “szczęścia”. Bolszewicy idei globalizmu mają nadzieję na “zdekulturowanie” nowych przybyszów. Nowych w pierwszym pokoleniu wykorzystuje się do pomocy przeciwko chrześcijaństwu, aby wysiodłać je z domniemanej wciąż pozycji dominującego paradygmatu kulturowego.
Imigranci, budując swoje meczety czy świątynie, zręcznie poduszczeni, opowiadają się za sekularyzacją instytucji, likwidacją publicznej symboliki chrześcijańskiej (np. rezygnacją z modlitwy “Ojcze nasz” na otwarcie obrad parlamentarnych, usuwaniem krzyży z gmachów, rugowaniem elementów chrześcijańskich obchodów – jak choinki – z miejsc publicznych). “Oświeceni” kierownicy świata szukają sprzymierzeńców wśród osiedlających się w krajach Zachodu muzułmanów, hindusów czy – tradycyjnie – żydów. Co ciekawe, walka toczy się nie o dołączenie nowej symboliki religijnej do starej, lecz o jej usunięcie, o sekularyzację. Nie-chrześcijanom tłumaczy się, że tylko instytucje państwowe wyzute z odniesień do chrześcijańskiego porządku będą im “bardziej przyjazne”. Chodzi o przyszłość; o rządy nad światem za dwa – trzy pokolenia. Kierownicy mierzą w ludzi młodych. Przesączony seksem przekaz medialny epatuje rozszerzone oczy młodych muzułmanów, upijanie się w pubie jest “atrakcyjne” również dla młodego hindusa. Kierownicy mają więc nadzieję, że owa wielka niezachodnia imigracja, ostatecznie stoczy się w te same obyczaje, jakie widać dzisiaj w każdy weekend na ulicach brytyjskich miast; jednym słowem, że dostarczy systemowi nowych proletów i znajdzie miejsce w tworzonym nowym porządku. Przyszłości nie da się do końca przewidzieć, zaś nowo przybyłe rodziny muzułmanów, i nie tylko, mogą nie dać się tak łatwo rozebrać ze starych wartości. Wszak nie są to ludzie głupi, przeczuwają pismo nosem i nie chcą oddawać dzieci na pastwę degrengolady Zachodu; usiłują zastopować ową “globalistyczną” asymilację. Częściowo się to udaje, bo w końcu niejeden urodzony w Kanadzie Arab wyjeżdża na Intifadę czy walczy z niewiernymi w Somalii. Oferta globalizacyjna Zachodu, choć błyszcząca i roznegliżowana, w środku jest pusta i przegniła. Stąd coraz więcej obaw, że wspomniana imigracyjna inwazja zakończy sie kulturowym podbojem w wykonaniu tradycyjnych przeciwników Zachodu; próbą rozpropagowania na naszych ziemiach innych wartości cywilizacyjnych. Antyzachodni przybysze chcą na nasz grunt przeflancować wiarę i obyczaje swych ojców, a jest to o tyle łatwe, że sami przestaliśmy dbać o nasze tradycje i na dobrą sprawę nie wiemy dokładnie, czego mielibyśmy bronić. Tym bardziej, że wygody ostatnich dekad wyrobiły w nas skłonność do preferowania iluzji przed realizmem. W trzecim pokoleniu dzieci europejskich pionierów, którzy wyszarpali te ziemie dla białego człowieka, jeśli mają wybrać między przyjemną iluzją a przykrą rzeczywistością, wybierają iluzję. Tak je wychowaliśmy w bezstresowej szkole, w domu pozbawionym rodziny, w demokracji, w której rozdzielono wolność od odpowiedzialności za podejmowane decyzje. W Europie jedne po drugim rosną minarety meczetów. Nowe jest już nie do powstrzymania… Oświeceni kierownicy mają oczywiście nadzieję, że dzięki coraz skrzęt- niejszemu dokręcaniu śruby totalnej kontroli zdołają wyeliminować wpływ niezachodnich magików używających “mowy nienawiści” wobec “niewiernego” Zachodu; że permisywizm walcowany po głowach przez zachodnie środki przekazu, ostatecznie zostanie tam wyciśnięty, problem tylko w tym, że Zachód, który dawno już zubożał duchowo, dzisiaj ubożeje pod względem materialnym, przez co projekt globalizacyjny dostaje prawdziwej zadyszki. Za cóż można kupić duszę, jeśli brak złota?
Andrzej Kumor, Mississauga www.goniec.net