Janusz Wróbel
Kiedy przychodzą do mnie strapieni swoimi wychowawczymi niepowodzeniami rodzice, staram się uzmysłowić im, jakie potrzeby odczuwają ich pociechy. W dodatku do tęsknoty za odczuwaniem bezwarunkowej miłości i szacunku, o czym już pisałem, sformułowałem sobie na potrzeby terapii, które prowadzę, Zasadę Trzech/Czterech A, czyli trzech potrzeb dziecka: attention, appreciation, affection, które, gdy zaspokojone, prowadzą do spełnienia tej czwartej, może najważniejszej, której są częścią składową, a mianowicie – acceptance. W polskim przekładzie będą to potrzeby doznania uwagi, docenienia oraz okazania uczucia, które prowadzą do doświadczenia bycia akceptowanym. Przypatrzmy się każdej z nich.
My, dorośli, nawet jeśli nie jesteśmy obdarzeni wysokim wzrostem, w oczach dziecka zawsze jesteśmy „duzi”. Ponieważ w naturalny sposób maluchy nie są w zasięgu naszego wzrostu, nie tylko, że muszą na ogół spoglądać w górę, to jeszcze muszą czymś zwrócić naszą uwagę. Z kolei, z naszej perspektywy, dzieci są małe; zatem, tak przynajmniej się nam wydaję, ich problemy też są odpowiednio małej – mniejszej wagi, mniej istotne, takie – niedorosłe. Prawdziwe problemy są zarezerwowane dla rodziców. Tymczasem, na te dziecięce wyzwania trzeba spojrzeć z punktu widzenia tych, którzy ich doświadczają – zatem proporcjonalnie, na ich miarę, bowiem mają one taką samą wagę, jak te nasze. Nie mówimy tu już o tragediach, dotykających nas od czasu do czasu – takich jak na przykład śmierć członka rodziny; gdy to wiek i doświadczenie predysponują dorosłego do dojrzalszego przyjęcia nieszczęścia.
By uzmysłowić sobie, jak bolesne jest doświadczenie lekceważenia, spróbujmy pomyśleć o sytuacjach, w których czuliśmy się zbagatelizowani; o bezsilnym gniewie, który długo nas potem trawił. Tak zapewne czuł się pacjent, który, gdy wreszcie dostał się do gabinetu psychiatry, został zapytany co panu dolega? Wszyscy mnie ignorują, panie doktorze, odparł. Następny pacjent proszę, rzekł na to lekarz.
Nie dajmy się prosić wielokrotnie, nie opędzajmy się, jak od muchy, kiedy dziecko zwraca się do nas z pytaniem lub prośbą, ściszmy telewizor, odłóżmy gazetę, skupmy się na tym, co ma ono do zakomunikowania. Potraktujmy więc naszego małego rozmówcę, jak partnera w rozmowie. Pamiętam, jak kiedyś, próbując zniwelować różnicę wzrostu, kucnąłem, by znaleźć się na wysokości dwuletniego chłopczyka. I co się stało? Chłopiec wówczas usiadł, by jednak móc patrzeć na mnie wzrokiem uniesionym w górę. Jeśli więc już ta góra musi być, niech nas nie dzieli.
By doświadczyć czym jest niedocenienie, nie trzeba przepracować w jednej instytucji 20 lat i na odchodnym nie usłyszeć nawet dziękuję; wystarczy starannie ściąć trawę i pod koniec dnia czuć się zmuszonym, by ogłosić to w domu. Oczywiście, ogłaszanie tego typu może być związane z ryzykiem, bo w odpowiedzi możemy usłyszeć a garaż już sprzątnąłeś? Podobnie jak w poprzednim wypadku, skala docenienia nie może być przykrawana na miarę dokonania. Nie oczekujemy od dziecka osiągnięć nagradzanych Nagrodą Nobla, próbujemy dostrzec jego wysiłek, włożony trud, przedsiębiorczość, wolę działania i potrzebę bycia kreatywnym.
Jeśli chodzi o okazywanie uczuć, to różnimy się, w zależności od osobistego temperamentu, tradycji rodzinnych, jak i uwarunkowań kulturowych. I tak na przykład, generalnie mówiąc, Włosi są bardziej ekspresywni i wylewni w wyrażaniu emocji niż Szwedzi, co znakomicie odzwierciedlają filmy z jednej strony Felliniego, a z drugiej Bergmana. Niemniej, na nasz indywidualny sposób manifestowania uczuć wpływa także wyniesiona z dzieciństwa rodzinna tradycja. Dziecko nieczęsto przytulane, rzadko słyszące słowa kocham cię, nie tylko, że nie czuje się kochane, ale uczy się powściągliwości w okazywaniu swoich uczuć. Wyuczoną rezerwę w wyrażaniu emocji przeniesie później w swoje własne życie uczuciowe i rodzinne. Oczywiście, zawsze jest szansa na to, że wyniesiony z domu wzór zachowania zmieni się pod wpływem osoby, z którą, już jako osobnik dorosły, się zwiąże, ale przełamanie tego typu barier nie jest łatwe.
Spełnienie wymienionych tęsknot, a więc poczucia dostrzeżenia, docenienia i bycia kochanym prowadzi do świadomości bycia akceptowanym, co przekłada się na jakość samooceny. Dziecko, które miało szczęście przeżycia zaspokojenia tych emocjonalnych potrzeb, ma dużo większą szansę na odczucie samego siebie jako człowieka wartościowego.
Rozwój człowieka nie kończy się w momencie wkroczenia w dorosłe życie. Owszem, światu prezentujemy się jako elegancka pani lub stateczny pan, ale wewnątrz nas mieszka dziecko. I pozostanie w nas już do końca. A wraz z nim jego potrzeby. Sześćdziesięciosześcioletni mężczyzna tęskni za tym, by zwrócono na niego uwagę, by go doceniono, by odczuł, że jest darzony uczuciem niemniej niż wtedy, gdy był sześcioletnim chłopcem. Potrzebuje akceptacji, bo jako istota ludzka, jest częścią społeczności i jego poczucie szczęścia jest zależne od jakości interakcji z innymi ludźmi.