Cóż, nic nowego nie napiszę. Mamy kryzys. Czasem aż boję się zapytać pod kościołem o to, co tam u kogoś słychać, bo już kilka razy zdarzyło mi się usłyszeć odpowiedź: „Wszystko dobrze, tylko wczoraj straciłem pracę”. Ze wszystkich stron przychodzą ludzie, którzy sami, w najbliższej albo w dalszej rodzinie, bądź wśród bliskich znajomych spotykają się z „layoffem”, jak to się po polsku nowocześnie u nas mówi.
Codzienne, zwykłe rzeczy zaczynają wtedy straszyć. Rzadziej raczej zdarza się tak, że cieszą; że człowiek dostrzega smak kromki chleba i wartość spaceru, za który nie musi płacić. Zwykle bywa tak, że do każdego nowego dnia podchodzimy z lękiem, boimy się zajrzeć do skrzynki pocztowej, a uświadomienie sobie, że i tak rachunki trzeba będzie zapłacić spędza sen z powiek… Mamy kryzys, dotknął on zwłaszcza Michigan, zwłaszcza Detroit i okolicę.
W momencie, kiedy czujemy, że wali się nam wszystko, wcześniej z trudem poukładane plany przestają w ogóle przystawać do rzeczywistości, nie ma co się wymądrzać. Człowiekowi wydaje się, że z tej sytuacji nie ma wyjścia, aż oddycha się ciężko, aż się nie chce żyć. Nie jestem psychoterapeutą i pewnie do lektury innych autorów trzeba by sięgnąć, żeby dowiedzieć się, jak dobrze sobie w takiej chwili poradzić. Wiem jednak na pewno, że te pierwsze momenty najczęściej trzeba po prostu przeczekać. „Wbij wtedy zęby w ścianę” – powtarzał mi mój wujek i dziś uświadamiam sobie, jak bardzo miał rację. To wtedy robi się najwięcej głupstw, kiedy wydaje się, że człowiek jest przyparty do muru, choć żadna natychmiastowa akcja nie jest potrzebna. Jednak zagrożenie wywołuje w nas lęk i sprawia, że podejmujemy działania obronne. Może więc jednak warto pokusić się choćby o odrobinę refleksji nie-całkiem-fachowej?
Chodzi o to, że do paru spraw dojść może każdy. Etymologia greckiego słowa krinein (to czasownik) nie wskazuje bezpośrednio żadnego zagrożenia. Oznacza ono rozdzielać, odsiewać, rozstrzygać, decydować, sądzić, zaś pochodzący od niego rzeczownik krisis tłumaczy się jako wybór, rozstrzygnięcie.
Wystarczy pogrzebać w słownikach, żeby znaleźć na przykład takie definicje słowa “kryzys”: “punkt zwrotny w chorobie, decydujący moment szczególnie w tragedii, czas zagrożenia, punkt kulminacyjny”. (The Webster’s Encyclopedic Dictionary of English Language, 1988) Słowo to oznacza więc bardziej przesilenie, punkt zwrotny, wstrząs, przełom.
Niby jest tak, że potocznie określa się słowem „kryzys” różne sytuacje zagrożenia. Słyszy się więc o kryzysie wartości, kryzysie rodziny, kryzysie finansów publicznych, kryzysie w stosunkach międzynarodowych, kryzysie autorytetu. Tu w przeciwieństwie do oryginalnego, greckiego znaczenia słowa wyraźnie pojawia się jego negatywne skojarzenie z zagrożeniem. Jak zatem rozumieć kryzys? Jak do niego podejść? Jak go wreszcie przetrwać i co z nim zrobić?
Wpadł mi ostatnio w ręce jeden z polskich kolorowych magazynów (trochę może wstyd przyznać) dla kobiet. Rzadko tam zaglądam, ale… być może za rzadko. Gdzieś tam w środku natknąłem się na kilka opowieści osób, które właśnie w kryzysie odnalazły swoją szansę. Oczywiście nie w żerowaniu na ludzkiej biedzie, ale nie zasypiając gruszek w popiele zareagowały na nową rzeczywistość i każda w swojej branży (od restauracji, poprzez konfekcję, teatr, aż po taniec) potrafiła dostosować się do tak drastycznie zmieniającego się świata, dając sobie i innym szansę na trwanie i życie w trudniejszych warunkach.
Może nie wszystkiego się od takich osób nauczę. Ale postaram się pamiętać, że okresy lepsze i gorsze w życiu dają równowagę, uczą, pozwalają zrewidować poglądy i wybrać to, co lepsze. Może w kryzysie można dopatrzyć się szansy na przesilenie jakiejś tam „choroby”? może to faktycznie czas „odsiewania”?
Ks. Sławek Murawka SChr
Ks. Slawku masz naprawde swietne pioro i niesamowicie racjoanlno-egzystencjalne podejscie do problemow. Az sie milo czyta czlowieka, ktory w bliznim widzi czlowieka. Jakie to bliskie podejscie do podejscia Jezusa w Ewangeliach – podejscie milosci, zrozumienia i pozytywnego wyzwania, ktore rozwija.
Dzieki piekne i pisz dalej, bo tak sie to sympatycznie czyta, a nadto zapada to w serducho.