Wakacje to oczywiście piękna sprawa. Każdy chyba o nich marzy, każdy na nie czeka. Są jak oaza na pustyni, jak przystanek w marszu, jak szklanka wody w upalny dzień. Są okazją do nadrobienia wielu spraw, poukładania siebie, uporządkowania bałaganu. Albo zdystansowania się do siebie, do codzienności, do tego, co musimy robić w tak zwane zwykle, szare dni.
Powszechnie jednak wiadomo, że wakacje określa się też mianem sezonu ogórkowego; nic się nie dzieje specjalnego ani w polityce, ani czasem nawet na wojnach, więc dziennikarze zajmują się sprawozdaniami na przykład właśnie ze zbioru ogórków. Nie o ogórkach chcę jednak dziś wspomnieć, ani ogórkiem się podzielić. Mimo, że właśnie siedzę w samolocie, który wiezie mnie na wakacje do moich bliskich w Polsce. Kilka rzeczy chodziło mi po głowie i nimi chciałem się podzielić, ale zostawimy je sobie na później, a ja ulegnę impresji chwili.
Obejrzałem przed momentem zaledwie już dobrze znany na świecie film Clinta Eastwooda “American Sniper”. Trochę w tym filmowym życiu może opóźniam się w rozwoju, ale obiecuję, że to się zmieni…
Realistyczne jest w filmie oddanie klimatu irakijskiej wojny, bez patosu i też bez przesadnego obryzgiwania widza krwią. Wydaje mi się że w zamian za to otrzymujemy ludzki obraz człowieka i rodziny, takie właśnie do szpiku kości człowiecze przeżywanie samej wojny i powojennej traumy, zamętu, jaki wprowadza ona w życie ludzi nawet niezaangażowanych w nią bezpośrednio. Aż do bólu widać w filmie jakim jest złem, przed jakimi dylematami stawia człowieka, jak go niszczy, ile kosztuje. Gorąco polecam, nie tyle dla zabicia czasu, ile po to, żeby na pewne sprawy spojrzeć nowym spojrzeniem, świeższym. W końcu po to też są wakacje…
Sławek Murawka SCh