Na początku zaskoczyła mnie pracująca ze mną Selena dziennikarka i pisarka z Bośni, która podobnie jak ja tu w Ameryce jest nauczycielką w jednej ze szkół w Chicago. Dowiedziała się od swojej siostry Sanji, że idę na uroczystość nadania imienia Lecha Wałęsy jednemu z gmachów Uniwersytetu Northwestern i zapytała, czy mogłabym ją wziąć ze sobą, bo bardzo jej zależy, aby Lecha Wałęsę zobaczyć, uścisnąć mu dłoń i pozdrowić go od wszystkich Bośniaków mieszkających w Chicago. Zabrzmiało to patetycznie, ale wiedząc, że zarówno Selena jak i Sanja przeszły swoją gehennę lądując w Stanach Zjednoczonych jako uchodźcy z Bośni, właściwie nie zdziwiłam się.
Zjawiliśmy się trochę przed czasem, aby znaleźć siedzące miejsce. Rozejrzałam się wokół, a Romek zrobił parę zdjęć. Przeważali studenci i starsza generacja Polaków. W pierwszych rzędach zasiedli pracownicy akademiccy. Za rzędami krzeseł kilka kamer telewizyjnych. Za płotkami oddzielającymi miejsca siedzące i front “chrzczonego” budynku od reszty placu, ustawili się ludzie, którzy nie posiadali zaproszeń. Wśród nich sporo Polaków. Trudno powiedzieć, skąd ci ostatni dowiedzieli się o uroczystości, bo polskie media prawie całkowicie zignorowały fakt przyjazdu Wałęsy do Chicago, tak jak gdyby obawiały się wymawiać to nazwisko w kontekście wydarzenia, bo przecież to jest Bolek, a nie żaden Wałęsa! Oni przecież wiedzą najlepiej. Skąd? Oczywiście, że od ubeków, którzy nie takiemu Wałęsie dali radę. Czy to prawda? Jak to, a prace magisterskie, ba! Nawet oparte na niezbitych dowodach wywleczonych z ubeckich szaf – to co! Tutaj ciśnie się słynne powiedzenie nieodżałowanego księdza Tisznera: “Góralska teoria poznania mówi, że są trzy prawdy: święta prowda, tyz prowda, i gówno prowda.” Święta prawda żadną miarą nie da się zestawić z ideą „mieć coś na kogoś”. To też prawda. Zostaje więc, ta trzecia. Niech sobie Wałęsę witają i goszczą Amerykanie, my na pewno nie! My zostajemy ze swoją trzecią prawdą i Bolkiem! Niech cały świat, a my tam wiemy swoje.
Uroczystość rozpoczęło krótkie wprowadzenie dr Karli Knorowski, wyjaśniające dlaczego Rada Uczelni wybrała właśnie Lecha Wałęsę na patrona budynku. Potem poczty sztandarowe Stanów Zjednoczonych Ameryki i Polski oraz hymny obu krajów odśpiewane przez Camilo Rasquin i Katarzynę Lis.
Teraz nastąpiło powitanie Lecha Wałęsy przez panią Prezydent Uniwersytetu Northeastern, dr Sharon Hahs. W krótkich słowach wyjaśniła, jak bardzo ważny jest fakt, że w budynku jego imienia będą uczyć się studenci z całego świata, dla których Lech Wałęsa powinien być inspiracją do budowania lepszego świata. Jego pasja, odwaga i poświęcenie w walce z komunizmem powinny być wzorem dla pokolenia, które przygotowuje się do działania na rzecz demokracji i pokoju na świecie. Odsłonięcie tablicy poświęconej Lechowi Wałęsie na gmachu budynku uniwersyteckiego zbiega się z 20-tą rocznicą upadku komunizmu w Polsce.
W podobnym duchu przemawiała pani Margaret Laurino, radna okręgu 39-go, a potem pan Konsul Generalny Rzeczpospolitej Polski w Chicago, Zygmunt Matynia. Znów przemówiła prezydent uniwersytetu dr Sharon Hals, przedstawiając krótko historię Lecha Wałęsy jako autentycznego przywódcy rzeczywistego i ideowego, walczącego z komunizmem w Polsce i na świecie. To od Polski i tego skromnego robotnika Stoczni Gdańskiej wszystko się zaczęło. Potem nastąpiły kolejne etapy stopniowego wyzwalania się innych krajów od sowieckiej okupacji. Ta prawda jest niezaprzeczalna. Za swoją działalność Lech Wałęsa otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla, a później został pierwszym demokratycznie wybranym prezydentem Rzeczpospolitej Polski.
Słowa te były bardzo budujące i naprawdę pierwszy raz od dłuższego czasu poczułam się dumna jako Polka; to, co tu zobaczyłam i usłyszałam stało się jakby antidotum na smutek i właściwie wstyd, jaki mnie ogarnia za każdym razem, gdy włączę zarówno, którąś z lokalnych polskich stacji radiowych lub telewizyjnych, czy polskich, odbieranych przez Internet lub satelitę. Nie mogę pozbyć się uczucia, że wszyscy, którzy tam relacjonują lub komentują zdarzenia, mają jakąś masochistyczną satysfakcję z opluwania się wzajemnie, bez względu na to czemu to ma służyć i co zniszczyć. Tak, mogę z całą pewnością powiedzieć, że uroczystość taka jak ta przywróciła mi wiarę, że ukochany naród kiedyś ostatecznie pozbędzie się tej zarazy, która została mu wszczepiona, aż stał się – jak określał ksiądz Tiszner – takim homo soveticus, niezdolnym do samodzielnego myślenia i wnioskowania, uzależnionym od fałszywych autorytetów wygrywających swoje cele, przeżuwającym zatruta papkę nienawiści i niedowiarstwa.
Wreszcie, krótko przemówił bohater uroczystości, podkreślając jak miłą niespodzianką stało się dla niego to wyróżnienie; po 20 latach, które minęły od obalenia komunistycznej władzy w Polsce przypomniano sobie o jego roli w tej walce, tutaj w Ameryce, i zaszczycono go nazwaniem jednego z gmachów uniwersytetu jego imieniem. Mówiąc o samym ruchu, którego był przywódcą, Lech Wałęsa podkreślił znaczenie wyboru Karola Wojtyły na papieża Jana Pawła II w 1979 roku i jego niezwykle inspirującej roli w tym procesie.
Tutaj przypomniała mi się wypowiedź kardynała Stanisława Dziwisz, w książce a później także w filmie „Świadectwo”, który wspomina jak zdecydowane stanowisko zajął Jan Paweł II w sprawie spotkania z Lechem Wałęsą podczas jego pierwszej wizyty w Polsce jako papieża. Kiedy Jaruzelski za wszelką cenę próbował go odwieść od tego zamiaru, Papież zagroził, że jeśli jego prośba o spotkanie nie będzie spełniona, od razu prosto z lotniska wróci do Rzymu odwołując wizytę. Chciałoby się zapytać, czy jesteście kochane Bolki gotowi na kolejne „dokumenty”, które w ramach tej trzeciej prawdy potwierdzą, że Święty Ojciec też miał jakiś pseudonim?
I znów refleksja, tym razem z mojej ostatniej bytności w Polsce i spotkania z kolegą ze studiów, jednym z tych złamanych po 68 roku. Po studiach zaczął pracować w miejscu, które zmusiło wiele osób do ostudzenia dość bliskich relacji, w jakich byliśmy w czasie studiów. Zawsze miałam ochotę zapytać go wcześniej, czy można pozostać uczciwym pracując tam, bo nie mogłam tych dwóch rzeczy – uczciwość i ubecja – pogodzić. Wtedy, opowiedział mi o mechanizmach preparowania tzw. raportów o śledzonych osobach z opozycji. Każda miała kilku „opiekunów”, ale żaden nie wiedział o drugim. Raporty trzeba było pisać systematycznie. Nikt nigdy nie sprawdzał, co jest tam prawdziwe, a co zmyślone. Liczył się raport dostarczony na czas. Wszystkie wędrowały do akt, czekając odpowiedniego momentu, by wywlec je na światło dzienne. Zapytałam – czemu o tym nie powiesz, nie wykrzyczysz tego? – A ty myślisz, że ktoś mi uwierzy? MNIE? Poza tym, musiałbym to udowodnić. Jak? Każdy robił swoją działkę i nie wiedział, co robi drugi. Miałem czytać polskie czasopisma kulturalne wydawane na emigracji i sporządzać z tego raporty. Co i o czym czytałem; czy ktoś to robił oprócz mnie nie mam pojęcia, nawet nie chcę tego wiedzieć. Było, minęło…
Tak – było, ale czy naprawdę minęło? Era raportów w ten sposób tworzonych może i minęła, ale tamte wciąż służą, i jak widać całkiem nieźle. Tylko pytanie: KOMU?
Siedząca obok mnie Selena, wyrwała mnie z zadumy. Uroczystość zakończona. Polski przywódca Solidarności, Laureat Pokojowej Nagrody Nobla i pierwszy demokratycznie wybrany Prezydent Rzeczpospolitej Polski – Lech Wałęsa opuścił zgromadzenie w towarzystwie gospodarzy uroczystości i przedstawicieli rady miejskiej miasta Chicago…
– Wiem, o czym myślisz – powiedziała Selena. W moim kraju dzieje się to samo. Może nie było tak samo jak u was, bo jednak Tito odciął się od Stalina, ale za to teraz Rosjanie starają się mieszać, jak tylko się da, poprzez Serbów, których wspierają. Nie umiemy obronić własnych autorytetów uznanych przez świat i dlatego wciąż czujemy się zagrożeni i niewiarygodni.
Wieczorem piękny koncert w Parku Millenium, poświęcony 20rocznicy obalenia komunizmu. Uświetni go Lech Wałęsa swoją obecnością. Zaproszeni i ci spacerujący po parku Amerykanie przyjdą głównie, aby go zobaczyć i okazać mu szacunek. To postać bardzo poważana tutaj. Słyszę rozmowę dwóch skośnookich studentek czytających program koncertu, wywieszony przed wejściem na ogromny trawnik – widownię w Parku Milenium. Z trudem przebijają się przez nazwiska polskich artystów. I – olśnienie… O, Waleza! Solidarity! – wykrzykują z podziwem. Już wiedzą, co to za koncert i decydują się zostać.
Przyszliśmy nieco wcześniej, aby zająć miejsca w którymś z rzędów widowni objętych potężną aluminiową konstrukcją dachu pokrywającego scenę. To na wypadek deszczu. Basia z Leszkiem już są… – Popatrz na tych z reklamówkami. Są wyraźnie podpici. Jak tu wleźli? Rzeczywiście, siedzi ich trzech czy czterech. Pyski czerwone, rozbiegane oczka. Trzecia prawda wypisana na gębach… – Przywitamy Bolka – bełkocą.
Widząc znajomą twarz pracownika konsulatu (jeszcze niedawno pracowałam w polskiej szkole przy konsulacie) idę do niego. – Czy widzi pan tych tam? Może by ich wyprosić? Wstyd, jeśli zostaną… – Ochroniarz ich obserwuje. Na razie siedzą, to niech siedzą. Miejmy nadzieję, że nie będą rozrabiać. – Rozumiem, organizatorzy chcą uniknąć zamieszania… A może z Basią przesadzamy; dmuchamy na zimne?
Zaczyna się uroczystość. Jest około pięć tysięcy ludzi. Po uroczystym odśpiewaniu obu hymnów znów witamy Lecha Wałęsę. Owacje i polskie „sto lat” zagłusza pijacki bełkot: Bolek! Bolek!
Oglądam się za siebie. Siedzą, gęby roześmiane i triumfujące. – A co, albo jest Bolek, albo nie!
No i dobrze. Już wiem, że nie będzie się czego obawiać ani wstydzić. Bolki powiedziały co miały do powiedzenia, czyli trzecią prawdę, na którą tu nikt nie zwrócił uwagi. Później, pogwiżdżą jeszcze w czasie każdorazowej owacji, gdy kamera pokaże twarz siedzącego na widowni Lecha Wałęsy na dużym ekranie, ale, ze gwizd na widowni oznacza w Ameryce aplauz (o czym Bolki pewnie nie wiedzą), więc wszystko wypadło bardzo dobrze. Nawet gwizdy posłużyły dobrej sprawie.
Wracam do domu pełna wiary i dumy, ze swojej przynależności narodowej i z tego, że i tym razem – parafrazując stwierdzenie nieocenionego księdza filozofa – udało mi się „wznieść ponad siebie i poczuć gotowość do zaczynania wszystkiego od nowa”.
Mieszkając w Ameryce od 15-tu lat i spotykając różnych ludzi z całego świata zauważyłam, że najłatwiej dogadać się i zrozumieć z tymi, których historia w jakiś sposób zbieżna jest z naszą własną. To jest ten pomost, przez który człowiek uwalnia się od typowej emigranckiej mimikry nasyconej kompleksami, uprzedzeniami i specyficzną klaustrofobią. Lech Wałęsa i ruch, który od niego się zaczął jest właśnie jednym z tych pomostów. I chwała mu za to.
Tekst: Aleksandra Walkowiak