80 lat temu (czyli dokładnie 29.214 dni) rozpoczęło jedno z najbardziej dramatycznych wydarzeń w historii Polski. Osamotnieni bohaterzy warszawskiego getta toczyli honorowy bój z ludobójstwem, które odbywało się w centrum Europy, w połowie XX wieku! Symbolem tej osamotnionej walki na zawsze chyba pozostanie karuzela na placu Krasińskich po „aryjskiej” stronie, gdy w dymach płonącego getta dokonywała się niesamowita zbrodnia. Poetycką refleksję o tym wydarzeniu zawarł w swoim wierszu „Campo di Fiori” Czesław Miłosz (tekst wiersza poniżej); prof. Jan Błoński („Biedni Polacy patrzą na getto” w: „Tygodnik Powszechny” 2/1987) czy też ukazuje to w swoich filmach dokumentalnych Michał Nekanda-Trepka („Karuzela” – 1993 r, i „Campo di Fiori” – 2013 r.). Likwidacja getta jest niezwykle symbolicznym punktem kulminacyjnym wielowiekowego, europejskiego antysemityzmu zwanego dziś holokaustem, albo „shoah” – za tytułem słynnego filmu dokumentalnego Claude Lanzmanna z 1985 r.
Przedwojenna Warszawa była największą po Nowym Jorku diasporą żydowską na świecie liczącą ponad 380 tys. mieszkańców. Początki osadnictwa tej diaspory sięgały piętnastego stulecia, choć w okolice Warszawy Żydzi przybyli w XVII wieku, a w samej Warszawie mogli osiedlić się dopiero w czasach rosyjskiego zaboru. Przedwojenna społeczność żydowska Warszawy była niezwykle zróżnicowana: od żydów ortodoksyjnych, chasydów, po całkowicie zasymilowaną inteligencję; od ludzi ubogich do bardzo zamożnych właścicieli fabryk. Okupacja niemiecka w czasie drugiej wojny światowej, rozpoczęta 1 września 1939 r., postawiła sobie za cel likwidację tego barwnego, żydowskiego świata, części polskiej kultury. Jednym z elementów prześladowania ludności żydowskiej na okupowanych przez Niemców terenach była koncentracja tejże ludności w odseparowanych gettach. W Warszawie pierwsze mury getta rozpoczęto wznosić wiosną 1940 roku. Ludność żydowska całej Warszawy oraz okolic została zmuszona do przesiedlenia do tak utworzonego getta, którego teren obejmował północno zachodnią część Warszawy (dzisiaj są to tereny mniej więcej od Pałacu Kultury na północ do cmentarza na Powązkach oraz na wschód do Rynku Nowego Miasta). Stłoczono na tej niewielkiej w sumie powierzchni niecałych 4 km2 społeczność liczącą blisko 460 tys. ludzi, czyniąc warszawskie getto największym gettem okupowanej przez Niemców Europy. Dla porównania, podobną liczbę mieszkańców ma dzisiejszy Szczecin, który jednak obejmuje teren prawie 100 razy większy! Przeludnienie w połączeniu ze stale zmniejszającym się przydziałem żywności (pod koniec 1941 roku nie przekraczał on 400 kalorii na osobę dziennie! – to takie dzisiejsze dwa batoniki…), fatalne warunki higieniczne, szerzące się choroby zakaźne spowodowały, że w przeciągu niespełna dwóch lat, zmarło w getcie ponad 100 tys. osób. Wielka akcja „przesiedleńcza” mieszkańców getta do obozu zagłady w Treblince rozpoczęta latem 1942 roku i druga, mniejsza i niedokończona, w styczniu 1943 roku wymordowała ponad 300 tys. Żydów. Wiosną 1943 roku przebywało już na pozostałych skrawkach warszawskiego getta blisko 50 tys. Teren ten został zredukowany do trzech niezależnych enklaw: tzw. getto centralne (na wschód od Powązek), szopów szczotkarzy (blisko Rynku Nowego Miasta) i szopów Többensa i Schultza (na zachód od Placu Bankowego). Wobec bliskiej perspektywy całkowitej likwidacji getta w środowisku zakonspirowanej młodzieży z żydowskich organizacji zbrojnych zapadła decyzja o czynnym oporze wobec okupanta. Od samego początku celem tej walki nie było wyzwolenie, lecz raczej godna, honorowa śmierć.
Daty likwidacji getta nie była przypadkowo wybrana przez hitlerowskich oprawców: 19 kwietnia 1943 r. Na następny dzień Hitler obchodził swoje 54 urodziny (urodziny wodza III Rzeszy były świętem narodowym), więc chciano Führerowi zgotować urodzinowy „prezent” likwidując warszawskie getto. Po drugie, ten dzień 19 kwietnia 1943 roku był też pierwszym dniem żydowskiej Paschy (14 nisan 5703 r.), więc spodziewano się „świątecznego uśpienia” czujności pozostałych przy życiu warszawskich Żydów. Dodatkowo, co też miało odegrać ważną rolę, rozpoczynał się wtedy Wielki Tydzień wśród katolickiej ludności polskiej. Przedświąteczny klimat miał zatem odsunąć zainteresowanie Polaków sprawami umierającej żydowskiej diaspory (znakomicie atmosferę tamtych dni oddaje dramatyczny film Andrzeja Wajdy „Wielki Tydzień” z 1995 roku). Okupanci jednak bardzo się pomylili w swoich oczekiwaniach. Zamiast sukcesu i prezentu na cześć wodza, przywitani zostali tego poranka ogniem i ostrzeliwaniem. Pierwszy dzień przyniósł zdecydowane zwycięstwo bohaterskim obrońcom, mimo bardzo dużej dysproporcji sił między walczącymi. Podobnie działo się przez następne dwa dni. Jednak po tym czasie „metoda” walki niemieckiego okupanta zmieniła się na całkowicie bestialską, znaną jako „taktyka spalonej ziemi” (doświadcza to dzisiaj Ukraina ze strony rosyjskich najeźdźców): niszczenie i palenie budynku po budynku, mordowanie bezlitośnie wszystkich napotkanych po drodze… Ostatecznie 16 maja głównodowodzący niemieckimi siłami Jürgen Stroop nakazał wysadzenie Wielkiej Synagogi przy Placu Tłomackim, jako ostatecznego symbolu likwidacji warszawskiego getta. Tylko nielicznym Żydom udało się przeżyć powstanie, a jeszcze mniejszej części doczekać końca wojny. Wielu jednak z tej nielicznej garstki żydowskich ocaleńców kontynuowało czynną walkę zbrojną przeciwko niemieckiemu okupantowi po „aryjskiej” stronie, włączając się między innymi w obronę stolicy podczas Powstania Warszawskiego rok później.
Choć dla wielu Polaków ta ważna data bohaterskiej obrony ludzkiej godności i honoru może wydawać się czasami obca, to jednak w historii Polski jest to wydarzenie bardzo ważne i znaczące. Jak to mówił Marek Edelman, jeden z nielicznych ocalałych przywódców powstania w getcie, jest to bardzo ważna część polskiej historii, symbolizowana zawieszeniem polskiej i żydowskiej flagi nad palącym się, ale jednak nadal broniącym się gettem. Choć ostatecznie krwawo stłumione, powstanie to należy do jednych z najbardziej bohaterskich wydarzeń polskiej i żydowskiej historii.
Campo dei Fiori – Czesław Miłosz
W Rzymie na Campo di Fiori
Kosze oliwek i cytryn,
Bruk opryskany winem
I odłamkami kwiatów.
Różowe owoce morza
Sypią na stoły przekupnie,
Naręcza ciemnych winogron
Padają na puch brzoskwini.
Tu na tym właśnie placu
Spalono Giordana Bruna,
Kat płomień stosu zażegnął
W kole ciekawej gawiedzi.
A ledwo płomień przygasnął,
Znów pełne były tawerny,
Kosze oliwek i cytryn
Nieśli przekupnie na głowach.
Wspomniałem Campo di Fiori
W Warszawie przy karuzeli,
W pogodny wieczór wiosenny,
Przy dźwiękach skocznej muzyki.
Salwy za murem getta
Głuszyła skoczna melodia
I wzlatywały pary
Wysoko w pogodne niebo.
Czasem wiatr z domów płonących
Przynosił czarne latawce,
Łapali skrawki w powietrzu
Jadący na karuzeli.
Rozwiewał suknie dziewczynom
Ten wiatr od domów płonących,
Śmiały się tłumy wesołe
W czas pięknej warszawskiej niedzieli.
Morał ktoś może wyczyta,
Że lud warszawski czy rzymski
Handluje, bawi się, kocha
Mijając męczeńskie stosy.
Inny ktoś morał wyczyta
O rzeczy ludzkich mijaniu,
O zapomnieniu, co rośnie,
Nim jeszcze płomień przygasnął.
Ja jednak wtedy myślałem
O samotności ginących.
O tym, że kiedy Giordano
Wstępował na rusztowanie,
Nie znalazł w ludzkim języku
Ani jednego wyrazu,
Aby nim ludzkość pożegnać,
Tę ludzkość, która zostaje.
Już biegli wychylać wino,
Sprzedawać białe rozgwiazdy,
Kosze oliwek i cytryn
Nieśli w wesołym gwarze.
I był już od nich odległy,
Jakby minęły wieki,
A oni chwilę czekali
Na jego odlot w pożarze.
I ci ginący, samotni,
Już zapomniani od świata,
Język nasz stał się im obcy
Jak język dawnej planety.
Aż wszystko będzie legendą
I wtedy po wielu latach
Na nowym Campo di Fiori
Bunt wznieci słowo poety.
Warszawa – Wielkanoc, 1943
* * * * * * *
- Translated by David Brooks and Lous Iribarne
In Rome on the Campo dei Fiori
baskets of olives and lemons,
cobbles spattered with wine
and the wreckage of flowers.
Vendors cover the trestles
with rose-pink fish;
armfuls of dark grapes
heaped on peach-down.
On this same square
they burned Giordano Bruno.
Henchmen kindled the pyre
close-pressed by the mob.
Before the flames had died
the taverns were full again,
baskets of olives and lemons
again on the vendors’ shoulders.
I thought of the Campo dei Fiori
in Warsaw by the sky-carousel
one clear spring evening
to the strains of a carnival tune.
The bright melody drowned
the salvos from the ghetto wall,
and couples were flying
high in the cloudless sky.
At times wind from the burning
would drift dark kites along
and riders on the carousel
caught petals in midair.
That same hot wind
blew open the skirts of the girls
and the crowds were laughing
on that beautiful Warsaw Sunday.
Someone will read as moral
that the people of Rome or Warsaw
haggle, laugh, make love
as they pass by the martyrs’ pyres.
Someone else will read
of the passing of things human,
of the oblivion
born before the flames have died.
But that day I thought only
of the loneliness of the dying,
of how, when Giordano
climbed to his burning
he could not find
in any human tongue
words for mankind,
mankind who live on.
Already they were back at their wine
or peddled their white starfish,
baskets of olives and lemons
they had shouldered to the fair,
and he already distanced
as if centuries had passed
while they paused just a moment
for his flying in the fire.
Those dying here, the lonely
forgotten by the world,
our tongue becomes for them
the language of an ancient planet.
Until, when all is legend
and many years have passed,
on a new Campo dei Fiori
rage will kindle at a poet’s word.
Warsaw, 1943