Kiedy pisałem o Ojcu Konradzie Urbanowskim SChr do poprzedniego numeru Tygodnika Polskiego, nie wiedziałem oczywiście, że Pan Bóg zabierze go do siebie zanim tekst dotrze do większości Czytelników. Coś chciałem tamtymi słowami opowiedzieć, ale w obliczu odejścia Ojca Konrada to zaledwie kropla w morzu tego, co powiedzieć by trzeba. Proszę pozwolić, że dołączę zatem do tamtej wzmianki jeszcze trzy listy. Dwa pierwsze były publikowane rok po roku w biuletynie parafii Matki Bożej Częstochowskiej, trzeci natomiast… trzeci jest „dzisiejszy”…
Kochany Ojcze Konradzie!
Właściwie jeszcze nie napisałem do Ciebie nigdy listu, chociaż znamy się już ładnych kilka, a nawet kilkanaście lat. I na dodatek nie mam nic na swoje usprawiedliwienie… Ponieważ jednak teraz Pan Bóg pozwolił mi pracować przy Twoim boku, ośmielam się skreślić tych kilka słów, tym bardziej, że okazja jest ku temu wyśmienita – świętujesz swoje 93. urodziny!
Kiedy ta nasza współpraca się zaczynała, opowiadałem w czasie ogłoszeń duszpasterskich, że tak naprawdę to Ty jesteś tutaj Szefem, Proboszczem, a ja będę tylko w Twoim imieniu różnych drobniejszych spraw pilnował – nawet wtedy nie wiedziałem, ile w tym prawdy. Tyle mądrości można w Tobie znaleźć, tyle podpowiadasz nam, młodszym (trochę) od siebie, i tyle nas uczysz! Słowami, opowieściami, ale przede wszystkim swoim przykładem. To wielki przywilej mieszkać z Tobą pod jednym dachem i móc cieszyć się Tobą każdego dnia.
Nie tylko ja sam, ale wszyscy, z kim się tylko nie porozmawia, podziwiamy Cię za to, że nie pokazujesz, jak trudno jest dźwigać brzemię tak wielu lat życia. Nawet niektórym się wydaje, że musisz być o jakieś trzydzieści lat młodszy, niż mówią dokumenty! To chyba dlatego, że zawsze, kiedy się pojawiasz, wnosisz swój spokój serca, radość życia, optymizm i jednocześnie właśnię tę Twoją życiową mądrość, której nam tak często jeszcze brakuje. Tak mi się co roku podoba, kiedy witasz polskich księży przyjeżdżających na opłatek do naszej parafii, elegancko ubrany w garnitur, płaszcz i kapelusz, i pytasz ich ile mają lat. Nawet jak ktoś odpowiada, że osiemdziesiąt kilka, to uśmiechasz się i mówisz: „O, toś jeszcze młody…”
Dziękujemy Ci za każdą chwilę wśród nas. Za każdą Mszę świętą, każdą chwilę w konfesjonale, za Twoje kazania i rozmowy w domu. Dziękujemy Ci za przygotowane świeczki i poukładane śpiewniki. Za wszystkie podokręcane śrubki, każdą załataną dziurę w asfalcie. Dziękuję Ci nawet za Twoją poranną gimnastykę, przez nią także zawsze będziesz dla wielu z nas niedościgłym wzorem. I za to, że jeszcze na chwilę chwyciłeś skrzypce, kiedy Ci się w nocy przyśniło, że razem koncertujemy…
Żyj nam, Ojcze Konradzie, nie sto, ale dwieście lat! Niech dobry Pan Bóg daje Ci jak najwięcej sił – i niech On sam będzie Twoją nagrodą! Szczęść Boże!
ks. Sławek
i wszyscy Parafianie
Kochany Ojcze Konradzie!
Rok temu (jak ten czas szybko leci!) napisałem do Ciebie pierwszy w życiu list, bo zbliżały się Twoje urodziny i imieniny. Teraz też przygotowujemy się na te świąteczne dni, więc się znów odzywam, trochę zawstydzony, że przez tyle czasu nie pisałem. Mam nadzieję, że mi to wybaczysz z takim samym uśmiechem, z jakim załatwiasz wszystkie sprawy, które Ciebie dotyczą…
Wiele się zmieniło od ubiegłego roku. Wtedy jeszcze wszyscy zachwycaliśmy się Twoją aktywnością mimo poważnego wieku, Twoimi kazaniami, pilnowaniem porządku w kościele i na parkingu, nawet szukaniem papierków gdzieś na trawnikach podczas spaceru. Tyle nas wszystkich (i mnie samego chyba najbardziej) uczyłeś tą swoją starannością i systematycznością.
Aż zdarzył się w sierpniu ten wypadek, kiedy trzeba Cię było odwieźć do szpitala. Mimo, że już następnego dnia po operacji rwałeś się do domu jak młodzieniaszek, musiało minąć półtora miesiąca, zanim tu trafiłeś. Wszyscy w parafii mieliśmy nadzieję, że wrócisz zaraz do normalnego swojego rytmu dnia, do wstawania o 5:30, gimnastyki, porannych modlitw i porządkowania kościoła, jeszcze przed ranną mszą. Tylu ludzi czekało, kiedy znów zasiądziesz w swoim konfesjonale, bo kto inny lepiej niż Ty reprezentuje tu naszego Ojca w niebie? Stało się inaczej; opuściły Cię siły i już tylko po domu możesz się poruszać. Dawniej byłeś dla mnie wzorem w pracy, w dostrzeganiu drobiazgów, którym na co dzień można zaradzić, teraz podziwiam Twoją cierpliwość w znoszeniu codziennej słabości, Twój wewnątrzny pokój, a nawet pokorę w dźwiganiu niemocy. Ale wiedz, że wciąż bardzo wielu ludzi pyta o Ciebie i chyba wszyscy mają nadzieję, że jeszcze tych sił nabierzesz i w kościółku się zobaczymy… A ja na razie opowiadam, jak dobrze Cię spotkać i porozmawiać przy obiedzie w naszym refektarzu, jak głośno i zaraźliwie się cieszysz, kiedy staje na stole jakieś smaczne ciasto i jak dyrygujesz wikarymi, którzy podwożą Cię na wózku do schodów, które są chyba trochę Twoją codzienną drogą krzyżową. Wiem, że nie lubisz, jak się Tobą ktoś zajmuje, ale muszę Ci powiedzieć, że i ci chłopcy, i każdy, kto pracuje na plebanii: i siostry, i pan Piotr, pani Ania i pani Renata – wszyscy robią to z ogromnym poświęceniem, dbając o Ciebie o wiele bardziej, niż to wynika z ich obowiązków. Myślę, że nie pogniewasz się, jak im za to podziękuję w Twoim imieniu…
W tym tygodniu, Ojcze, świętujemy z Tobą i imieniny i urodziny, już dziewięćdziesiąte czwarte! Będziemy się modlić za Ciebie już w niedzielę, bo przez śnieg i zimę (sam widzisz przez okno, jaka ta tegoroczna zima śnieżna) nie będziemy Cię ciągnąć do kościoła. Ale w przyszłym tygodniu przyjedzie do Ciebie znów kilkunastu naszych księży, bo umówiliśmy się z Prowincjałem, że takich imienin nie przegapimy i jeszcze przyłączymy do nich Dzień Skupienia, żeby nie tylko pogadać przy stole, ale i pomodlić się o siły i zdrowie dla Najczcigodnieszego Solenizanta i Jubilata. To będzie spotkanie! Jeszcze raz opowiesz nam o swoich dawnych przygodach; jak to musiałeś szybko z „cywila” Wojtyły znów zrobić kardynała, wchodząc przez okno łazienki, żeby odblokować drzwi, albo kiedy jako kapelan biskupa ratowałeś jego powojenne przyjęcie, cudownie rozmnażając dobre wino… Uwielbiam te Twoje opowieści i już się na nie cieszę.
A tymczasem już dziś wszyscy w parafii życzymy Ci Bożej opieki i jak najwięcej sił, tak bardzo Ci ich teraz potrzeba… 200 lat, kochany Ojcze!!!
ks. Sławek
Kochany Ojcze Konradzie!
Aż mi się wstyd zrobiło, kiedy zauważyłem, że w tym roku nie napisałem do Ciebie listu na urodziny i imieniny. A przecież już się stało to tradycją… Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie; ani żadne obowiązki, ani nic na świecie nie powinno mnie odciągnąć od tego zwyczaju, zwłaszcza że pamiętam, jak pieczołowicie dbasz o swoją korespondencję. Znów jednak liczę na Twoje przebaczenie, tym bardziej, że staram się to teraz nadrobić. Nie wiem tylko, jak się do Nieba wysyła listy… Mam jednak nadzieję, że jakoś do Ciebie dotrze…
Spieszę Ci donieść, że w parafii wszystko się kręci: nawet Twoje obowiązki co do porządkowania śpiewników przejęli dobrzy ludzie, tacy sami jak ci, co się Tobą przez ostatni rok z takim poświęceniem opiekowali. Jest tych dobrych ludzi wokół tylu, że aż za serce chwyta. Zresztą sam widziałeś, ilu się koło Ciebie kręciło. Teraz, z niebieskiej perspektywy, pewnie widzisz to wszystko o wiele wyraźniej. Widzisz też na pewno jak bardzo tęsknimy za Tobą, choć zaledwie chwilę Ciebie nie ma. Brakuje nam wszystkiego, co się z Tobą kojarzy, nawet jeśli przez ostatni czas mniej uczestniczyłeś w rozmowach, w całym tym zabieganym życiu na zewnątrz…
Wierzę, że jest Ci tam dobrze. Że Pan Bóg jest nieskończenie sprawiedliwy, to znaczy że nie zapomni najmniejszego Twojego dobrego słowa, gestu, czynu, i że obdarował Cię nagrodą, jakiej nie możemy sobie tu wyobrazić. I choć płakaliśmy przy Twoim odejściu, wszyscy wiemy, że teraz jesteś szczęśliwy. W imieniu chyba wszystkich dziękuję Ci, że byłeś wśród nas, i że byłeś taki… po prostu świętyks.
ks. Sławek i wszyscy parafianie
PS. A kiedy tak z Panem Bogiem będziecie sobie siedzieć razem, wspomnij Mu czasem o nas. Tak bardzo potrzebujemy Jego i Twojej pomocy…