Janusz Wróbel
Była środa. Temperatura, jak co dzień – 32 stopnie Celsjusza, wilgotność w górnych regionach 90-u procent, słońce na bezchmurnym niebie piekło ziemię, pozbawioną deszczu od wielu dni, klimatyzacja w biurze była popsuta (więc na pełnych obrotach pracował wiatrak), a ja próbowałem przekonać mojego klienta o ważności i pozytywnym wpływie miłości na życie człowieka. Mówiłem: ktoś powiedział: “kochać i być kochanym, to czuć słońce po obu stronach”, po czym szybko się zreflektowałem i poprawiłem się: wie pan, może dzisiejszy dzień nie jest najlepszy na tę metaforę i pomyślałem sobie – dzisiaj słońce choćby z jednej strony, to zdecydowanie za dużo. A przecież miałem w pamięci tyle dni szarych, w pełni pochmurnych, dżdżystych (poproście znajomego cudzoziemca, żeby to wymówił), kiedy tęskniłem za jednym jego promykiem. Potem, już po sesji, wróciłem do „problemu” słońca i zawstydziłem się – przecież, co raz, to głoszę potrzebę skupienia się na tym, co pozytywne, a nie na tym, co doskwiera; na obudzeniu w sobie gotowości traktowania, oczywiście, o ile to tylko możliwe – każdego dnia, jako daru, a sam wpadam w pułapkę klimatycznego malkontenctwa.
Zachęcam na przykład klientkę, by wyobraziła sobie, że budzi się i zauważa na stoliku przy łóżku pięknie opakowany prezent. Patrzy na niego i myśli: prezenty, prezenty… Nie mam głowy do prezentów! Jak pomyślę sobie, ile mnie dzisiaj czeka, to bym najchętniej z łóżka nie wstała! Oczywiście, jednak wstaje, a prezent odkłada na półkę, na “lepsze” czasy. I rzeczywiście, przychodzi kolejny ranek, a jest to sobota – można dłużej pospać, wczoraj sporo się zrobiło, robi się nagle całkiem przyjemnie – tym milej, że wczoraj dostało się prezent. No to rozpakujmy go. Tylko, że prezentu już nie ma! Mało tego: nigdy go już nie będzie, bo był nim wczorajszy dzień. Oczywiście, na stoliku leży nowy, ale tego odłożonego na półkę, już nigdy nie odzyskamy. No i tak opowiadam moim klientom, tymczasem sam zżymam się na klimatyczne niedogodności i pozwalam im na dobre popsuć mój dzień. Cóż, dowodzę tym samym, że istotnie, czasem szewc bez butów chodzi. Jakkolwiek: momenty zniechęcenia, czasami przemęczenia i złego nastroju, są naturalną częścią naszego życia i nie należy ich demonizować. Przecież nie jest tak, że jak tylko oczy otworzę, to mą pierwszą myślą jest to, że nie mogę się doczekać, żeby rozpocząć pierwszą sesję… I ja potrzebuję samo-zmotywowania się: wzdycham więc do Pana Boga i proszę: pomóż mi Boże nie zepsuć tego dnia.
Czy można jakoś przygotować się na to, by kolejny dzień przeżyć właśnie tak, by nie zrujnować go przez, generalnie mówiąc, niechętne nastawienie do życia? Otóż warto podjąć wysiłek, by zasnąć jako osoba spełniona. Niech jedna z ostatnich myśli przed zaśnięciem skupi się na czymś, co udało mi się dokonać tego dnia. Może to być nawet drobna rzecz lub sprawa. Zasnę wówczas łatwiej i szybciej, obudzę się w lepszym nastroju i bardziej wypoczęty. Czasami jednak samo pozytywne nastawienie nie wystarcza, by skutecznie wprawić się w dobre samopoczucie. Wiadomo bowiem, że przedłużone okresy obniżonego nastroju mogą mieć reaktywny charakter, gdy są odpowiedzią na niefortunne wydarzenia w życiu osoby jej doświadczającej, albo mogą też wynikać z zaburzeń balansu chemicznego w mózgu. W tym ostatnim przypadku, nasze starania, by pokonać depresję, nie odnoszą skutku, a poprawa następuje dopiero po interwencji farmakologicznej.
Organizm jest pod nieustannym wpływem zarówno bodźców cielesnych, jak i psychicznych. Dłuższe okresy smutku, utraty chęci do życia czy poczucia beznadziei, odbijają się negatywnie na zdolności naszego ciała do skutecznego odparcia ataków bakterii i wirusów. Z kolei przedłużające się schorzenie, wpływa źle na naszą kondycję psychiczną. Jesteśmy całością ciała i ducha, i nie możemy oddzielić ich w pełni od siebie. Troszczyć zatem musimy się o oba aspekty naszego bytu.
Dlaczego piszę o tym w kontekście słońca i upalnej pogody? Otóż, jak może pamiętają Czytelnicy ze szkoły, najważniejszym składnikiem naszego organizmu jest woda – ciało człowieka składa się z niej w prawie 75 procentach, a wody w mózgu jest prawie 85 procent. Jaki z tego wypływa wniosek? Woda jest tak niezbędnym komponentem naszego organizmu, że jej niedostatek musi prowadzić do poważnych zaburzeń w jego funkcjonowaniu. Niestety, nie wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę, skoro, jak amerykańskie badania stwierdzają, trzy czwarte mieszkańców Stanów Zjednoczonych cierpi na chroniczne odwodnienie. Woda w naszym organizmie pełni rolę kluczową, transportując składniki pokarmowe, pozostałości po ich przetrawieniu oraz hormony. Gdy chodzi o mózg, jest ona odpowiedzialna za transport tryptofanów, niezbędnych do produkcji serotoniny, substancji, która odpowiada w dużej mierze za zdolność do odczuwanie przyjemnych przeżyć. Kto wie, może pozbawiamy się możliwości lepszego samopoczucia przez to, że pijemy za mało wody w jej czystej postaci?
Naturalna postać wody ma tu kluczowe znaczenie. Owszem, wypijamy sporo kawy, herbaty, napoi „orzeźwiających”, a czasem i alkoholu – i choć wszystkie one są oparte na wodzie, to równocześnie są także moczopędne, zatem prowadzą do odwodnienia. Dlatego warto policzyć, ile szklanek wody wypijamy w ciągu dnia i spróbować zwiększyć ich liczbę do przynajmniej ośmiu na dobę, a kiedy pocimy się bardziej niż zwykle, z powodu wysiłku (np., gdy uprawiamy sport lub kosimy trawę) albo właśnie upałów – do ilości nawet większej. Być może, zauważymy wtedy, że dotkliwości ekstremalnej pogody znosimy z większą pogodą ducha.
Serdecznie, choć może niezbyt gorąco tym razem, pozdrawiam wszystkich Czytelników, życząc Im udanego lata, za którym, zapewne, bez względu na to, jaką pogodę nam zafunduje, jeszcze kiedyś zatęsknimy.
Poradnik psychologiczny dr. Janusza Wróbla jest refleksją psychoterapeuty, który inspirowany przeżyciami swoich klientów, spisuje „uwagi o szczęściu” w nadziei, że staną się pomocne Czytelnikom w ich drodze do osiągnięcia balansu i harmonii w życiu. Autor: Janusz Wróbel, kontakt: wrobel@oakland.edu, website: www.janusz-wrobel.com