Skip to main content

Janusz Wróbel

Niestety, nie każdy dzień jest darem, choć chcielibyśmy, by tak było. Są dni, w których doświadczamy osobistych, lokalnych lub nawet narodowych tragedii. Tracimy najbliższych, akty natury lub innych ludzi zabierają nam dach nad głową i rujnują całe bezpieczeństwo, do którego przywykliśmy. Dostajemy wiadomości, które powalają nas z nóg i ogarnia nas bezgraniczna rozpacz. Dla osób, które trudnią się zawodowo dostarczaniem otuchy ludziom, doświadczającym różnorakiego cierpienia, ta bolesna prawda jest wielkim wyzwaniem. Dużo łatwiej byłoby zgodzić się z klientem, pacjentem, parafianinem, że budzimy się zawsze ku jakiejś szansie, dobru, ukrytemu za spektakularnym złem lub ukojeniu, które pokryje ranę.

Na szczęście, znakomita większość dni, danych nam do przeżycia, stwarza perspektywy doznania dobra, radości i szczęścia. Jeśli tak się nie dzieje, to albo za sprawą nieumiejętności dostrzeżenia tej możliwości ze względu na tendencję do koncentrowania się na tym, czego brak albo co nam przeszkadza lub świadomym wyborze rzeczy bądź działań, które prowadzą do negatywnych skutków. Możemy przecież użyć naszej wolności przeciwko sobie, zbojkotować szanse, nie wykorzystać okazji do doświadczenia szczęścia.

Jeśli chodzi o moje osobiste doświadczenie terapeutyczne, to bez względu na to, czy człowiek, z którym pracuję, jest osobą wierzącą lub nie, na ogół zgadzamy się odnośnie pojmowania podarowanego nam dnia jako potencjalnej pozytywnej sposobności, jak również i w tym, że to od nas zależy, czy z niej skorzystamy. Osoby religijne zachęcam do tego, by po obudzeniu się, westchnęły do Pana Boga, prosząc, by dodał im sił, by nie zepsuć doświadczonego właśnie daru. Klientom, którzy są osobami niewierzącymi, sugeruję krótką medytację, która ma na celu uruchomienie motywacji do tego, by potraktować rozpoczęty dzień, jako odpowiedni moment do podjęcia działań, zgodnych z własnym moralnym azymutem. Nadzieja na mające dokonać się dobro jest bowiem nie tylko drogowskazem, ale przede wszystkim siłą sprawczą naszych pozytywnych dokonań.

Takie oto refleksje nasunęły mi się po tym, jak zapoznałem się z pięknym franciszkańskim pacierzem, zwanym Modlitwą o pokój. Jej autorstwo pierwotnie przypisywano św. Franciszkowi z Asyżu, ale jej prawdziwy twórca pozostaje wciąż nieznany. Wiadomo, że powstała na początku XX wieku, a opublikowano ją po raz pierwszy w 1912 roku we Francji. Cytowana modlitwa jest prośbą nie tylko o tak potrzebny pokój między ludźmi, ale przede wszystkim może o osiągnięcie pokoju wewnętrznego, będącego skutkiem porzucenia nieustannych zabiegów o własne zadowolenie.

Modlitwa franciszkańska o pokój

O Panie, uczyń ze mnie narzędzie Twojego pokoju,

abym siał miłość, tam, gdzie panuje nienawiść;

wybaczenie, tam, gdzie panuje krzywda;

jedność, tam, gdzie panuje rozłam;

prawdę, tam, gdzie panuje błąd;

wiarę, tam, gdzie panuje zwątpienie;

nadzieję, tam, gdzie panuje rozpacz;

światło, tam, gdzie panuje mrok;

radość, tam, gdzie panuje smutek.

Miłość, wybaczenie, jedność, prawdę, wiarę, nadzieję, światło i radość.

Spraw, O Panie Niebieski, abym nie tyle ukojenia szukał,

co pociechę dawał;

nie tyle szukał zrozumienia, co starał się zrozumieć;

nie tyle szukał miłości, co kochał;

albowiem dając – otrzymujemy,

wybaczając – zyskujemy przebaczenie,

a umierając, rodzimy się do wiecznego życia.

Fascynujące w tej modlitwie jest skupienie się na tym, czego brak światu, a nie mnie. Takie przesunięcie punktu ciężkości na potrzeby drugiego, ma bardzo wyzwalająca moc: nie myślę bowiem już o tym, czego mi brak, czego chcę, co mi doskwiera – o to wszystko jestem już lżejszy. Wznoszę się nad poziom przyziemny, wyznaczony ziemią, po której stąpam i horyzontem, kończącym się tam, gdzie mój wzrok sięga. Nagle uwalniam się od klątwy ego. Jeśli czuję się pokrzywdzony, mój status ofiary przestaje mnie dotyczyć. Jeśli męczy mnie brak celu, myśli przewodniej czy centralnej osi (określenie Haruki Murakamiego), nie cierpię już więcej. Nie tylko odkrywam, po co tu jestem, ale wiem, co mam robić. Jeśli czułem się samotny, to teraz stwierdzam, że jestem potrzebny przez wielu. Jeśli dręczyło mnie poczucie bezsilności wobec szerzącej się niegodziwości, dostałem w darze instrumenty, pozwalające na to, by z nimi walczyć.

Leave a Reply