Poradnik psychologiczny
Kochać, jak to łatwo powiedzieć, brzmią słowa piosenki. Istotnie – powiedzieć łatwo. Sprawa staje się bardziej skomplikowana, gdy przyjdzie nam określić, co przez to chcielibyśmy wyrazić. Zapewne, większość Czytelników pomyśli, że mówiąc kocham, wyrażają swoje uczucia. Niewątpliwie. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na inny wymiar tego pojęcia, które wychodzi poza psychiczne doznanie i dotyczy działania. Z tej perspektywy, nie tyle słowa, ale raczej czyny byłyby wyznacznikiem prawdziwej miłości.
Kochać, to troszczyć się o swój i partnera duchowy rozwój, to stwarzać korzystne ku temu warunki, to szanować odrębność drugiej osoby, jej aspiracje, gusty i upodobania. Sprzyjanie rozwojowi duchowemu obojga małżonków jest jednym z filarów pomyślności związku.
Dlaczego trzeba dbać o swój własny wzrost w sferze ducha? Oczywiście, przede wszystkim dlatego, że nikt z nas nie jest doskonały, że zawsze jest miejsce na to, by stać się lepszą osobą, by odkrywać swoje nowe duchowe pokłady i możliwości; ale także po to, by nie stojąc w miejscu, być dla współmałżonka źródłem inspiracji, zachęty, a może i podziwu. Kochany przez nas człowiek, który rozwija się, intryguje nas, przyciąga do siebie, zapobiega nudzie i rutynie, a może nawet od czasu do czasu stać się ponownie źródłem zachwytu, jak wówczas, kiedy przeżywaliśmy olśnienia pierwszych randek. Pojawia się wówczas szansa na to, by związek, mimo upływu lat, nie płowiał, nie tracił wigoru, nie wiądł. Cóż, jedna z definicji małżeństwa brzmi tak:
Małżeństwo polega na nieustannym zakochiwaniu się na nowo. W tej samej osobie.
Ktoś może zapytać, czy zbytnia troska o swój własny rozwój nie jest przejawem egoizmu? Zdecydowanie nie. Gdy jesteśmy z drugą osobą w związku, nasze dbanie o siebie jest obowiązkiem. Do tej pory skupiliśmy się na duchowej sferze małżeństwa, ale równie ważna jest dbałość o swój wygląd i kondycję fizyczną. Trzeba inwestować w siebie czas, uwagę i, jeśli pozwalają na to okoliczności, pieniądze, bowiem rezultat tej inwestycji, a więc nasz wizerunek, wnosimy do kapitału małżeństwa. A związek, by trwać, musi ciągle z tego zasobu czerpać.
Kiedy rozpoczynam pracę z parami, które przeżywają jakiś kryzys, zawsze na początku podnoszę sprawę moich ograniczeń, mówiąc, iż nie jestem w stanie dla pana, dla pani, zmienić męża, czy żony. Przytaczam powiedzenie, iż w całym wszechświecie istnieje tylko jeden zakątek, który można zmienić – czyli samego siebie. Czy taki trud się opłaca? Oczywiście – bowiem zmieniając się (na lepsze oczywiście), produkujemy dobro, które wnosimy do małżeństwa. Na wytworzonym przez nas dobru, związek musi skorzystać; co więcej, nasza zmiana może zainspirować drugą osobę do tego, by podjęła podobny trud.
„Miłowanie”, jak to pięknie ujmowała staropolszczyzna, to wytrwała i systematyczna praca nad jakością związku. Szczególną odpowiedzialność ponoszą tutaj małżonkowie, ze względu na to, że podjęli wobec siebie zobowiązanie. Jeśli zawarcie związku małżeńskiego potraktujemy tylko jako dane nam na zawsze ukoronowanie miłości i zaprzestaniemy działań na rzecz jej rozwoju, to zachowamy się tak, jakbyśmy budowanie domu zakończyli na etapie wmurowania kamienia węgielnego.
Autor książki Droga mniej uczęszczana, dr Scott Peck, porównuje pracę nad naszym rozwojem w związku do wspinaczki wysokogórskiej. Oczywistym jest fakt, że łatwiej jest zdobywać góry w dwójkę, niż samemu i dlatego małżeństwo stwarza unikalną możliwość dla gotowych na podjęcie takiego wysiłku i na wzajemne wspieranie się w tym dziele.
By przygotować się do efektywnej wspinaczki, trzeba wpierw przygotować obóz u podnóża góry. Im solidniej taką bazę wyjściową przygotujemy, tym lepiej służyć nam będzie w pokonywaniu trudów wspinaczki. Jeśli przygotujemy ją byle jak, to lichy będzie rezultat naszych trudów i z sił szybko opadniemy, a w rezultacie możemy szybko ulec pokusie zniechęcenia.
Niektórzy mężczyźni skupiają swe siły wyłącznie na pokonywaniu wzniesienia, nie przykładając odpowiedniej wagi do bazy wyjściowej, zaniedbując ją, pozostawiając sprawy dbania o nią żonie, zakładając, że i obóz, i strzegąca go kobieta, będą zawsze w pełnym pogotowiu służąc w potrzebie. Są i kobiety, które w zbudowaniu bazy u podnóża góry upatrują ukoronowanie swej misji, zaniedbując cel właściwy, którym jest wspinaczka.
Bez zrozumienia, że zarówno w budowaniu obozu, jak i pokonywania góry muszą uczestniczyć oboje, uzupełniając i wspierając się wzajemnie, wysiłek pójdzie na marne, a resztki energii zostaną zużyte na wzajemne oskarżenia, kto bardziej przyczynił się do niepowodzenia w pokonywaniu trudów wspólnej wspinaczki.
Miłość jest działaniem, którego zaniechanie prowadzi do jej końca.
Miłym Czytelniczkom i Czytelnikom życzę wiele szczęścia w miłości!
Janusz Wróbel