Skip to main content
ArchivesPolonia

W parku Wanda

By July 13, 2009November 17th, 2022No Comments10 min read
Organizacje i stowarzyszenia polonijne wykorzystują to miejsce na spotkania ze swoimi członkami, ich rodzinami, przyjaciółmi i gośćmi. Wytworzył się nawet swego rodzaju zwyczaj mierzenia poziomu zaangażowania w polonijne życie społeczne obecnością na pikniku, pojmowanym jako tzw. „poparcie”. I słusznie, bo przecież celem organizowania pikników jest zdobywanie funduszy na działalność organizacji. Ale obok tego jest jeszcze coś…
Nareszcie, po wielu miesiącach, a czasami nawet latach można spotkać znajomych, odnowić kontakty, dokonać swoistego bilansu – ilu nas przybyło, a ilu na próżno wypatrywać… Nie trudno też zauważyć przedstawicieli prasy polonijnej, wypatrujących obiektów do fotografowania, bo co tu ukrywać, im więcej zdjęć w numerze tym lepiej się sprzeda. Przed dwoma tygodniami piknikowe uciechy serwowała parafia św. Floriana w Hamtramck. Było gwarno, wesoło i rekordowo pod względem liczebności. Przewodni temat sprowadzał się do „Dnia Ojca”, ale również dzieci miały zorganizowany czas i miejsce zabaw, tam odbywały się zawody, gry i konkursy. Doświadczenie podpowiada, że dobry piknik nie obejdzie się bez dobrej kuchni. Warto zauważyć, że możemy już mówić o specjalnościach kuchni charakterystycznych dla danego pikniku. Na przykład na „floriańskim” było najwięcej amatorów placków ziemniaczanych z gulaszem (tzw. „po węgiersku”), kolejki ustawiały się po kiełbaski z rożna, świetną kiszkę „od Stana’s”, wyjątkowo dobry bigos, a jeżeli chodzi o deser to prawdziwą furorę robił „jabłecznik sióstr westiarek”. O piwie (beczkowym) wspominać nie będę, bo nie wiem czy było aż tak dobre, że go zabrakło, czy też było aż tak wielu amatorów, że szło jak woda (bardzo ważne – nikomu nie zaszkodziło!). Tydzień później, czyli w ubiegłą niedzielę, gospodarzami pikniku w parku „Wanda” byli „Filareci”. Impreza miała nieco inny charakter, bardziej stonowany. Tej niedzieli, wielu rodziców odwoziło swoje pociechy na wakacyjny turnus do harcerskiej Białowieży i pewnie to było powodem braku rozbieganej dzieciarni, również zapowiadany mecz piłkarski był odwołany, a więc atmosfera sprzyjała wypoczynkowi na świeżym powietrzu, pogawędkom i spotkaniom w gronie bliskich znajomych. Oczywiście, wiele osób wybrało się na piknikowy obiad i nikogo nie trzeba było namawiać, bo polskie dania, w absolutnie najlepszym wydaniu domowych receptur oraz własnoręcznie wykonane, nęciły zapachami. I to właśnie jest cechą „filareckiej” kuchni – smacznie, zdrowo i domowo! Poza tym, loterie, dobra orkiestra, obficie zaopatrzony bar , radość przebywania wśród swoich – czegóż więcej potrzeba? Chyba tylko czasu, aby wysłuchać ludzi, którzy mają tak wiele do opowiedzenia. Zahaczając o historię, przypomnieć należy, że Klub Filaretów w Detroit powstał w 1935 roku, z ideowym hasłem: „Ojczyzna – Nauka – Cnota”, a głównym jego celem było: „szerzenie kultury polskiej w sercach młodzieży amerykańskiej polskiego pochodzenia przy pomocy żywego słowa, sceny teatralnej, pieśni i muzyki”. Zmienił się świat. Te słowa zapisane siedemdziesiąt parę lat temu mogą brzmieć staroświecko, ale tylko dla tych, którzy nie zechcą zatrzymać się nad nimi. A przecież wystarczy wsłuchać się w polską pieśń – i tę patriotyczną i tę liryczną, w przyśpiewkę, w kolędę i tę, w której „najpiękniejsze są polskie kwiaty” i w wiele innych… Każdy szanujący się naród pielęgnuje swoją kulturę. Grono śpiewaków i śpiewaczek pod batutą profesjonalistów, a zarazem entuzjastów polskiej pieśni sprawia, że ona wbrew modom żyje, a nawet rozkwita. „Filareci” – chór męski, żeński i mieszany – należą do najlepszych spośród wszystkich chórów zrzeszonych w Związku Śpiewaków Polskich w Ameryce i są, jak do tej pory, jedyną wyraźną wizytówką kultury polonijnej w Detroit.
Lato w pełni, nadejdą kolejne niedziele i kolejne organizacje zapraszać będą na swoje pikniki. Trzeba się wybrać do parku Wanda, poddać miłej rozrywce, ale też w przerwach zabawy, spojrzeć na odchodzący czas. Tam, widać go bardzo wyraźnie… Złamał się potężny konar wiekowego drzewa, nagle. Nic nie wskazywało, wyglądało tak listnie i świeżo; nie było burzy ani wichury, najzwyklejsze słoneczne popołudnie chłodzone podmuchami wietrzyku. Widziałam i słyszałam; nie był to zwykły trzask łamiącego się drzewa, ale przeciągły pomruk z szeregiem drobnych łamliwych nut, to było niesamowite… Ni stąd ni zowąd, zaczęły mi się przypominać zapamiętane fragmenty z wierszy Edgara Lee Masters’a (amerykański poeta żyjący w latach 1868 – 1950, najbardziej znany w świecie ze zbioru wierszy – epitafiów „Spoon River Antology”), w których zmarli mieszkańcy miasteczka Spoon River opowiadają – każdy własną historię, mówią o utracie marzeń i iluzji, wyjawiają swoje sekrety, rozpamiętują swoją młodość, pasje, miłości, radości, smutki; prowadzą pośmiertne dialogi z bliskimi osobami, a każda z tych opowieści niesie jakieś uniwersalne przesłanie. No, właśnie… Obok wiekowego drzewa, na skrawku cennej ziemi, której losy są wciąż zagadką; przy pomrukach drzewa tracącego kolejną gałąź, zaczyna mnie dręczyć wiersz, którego tytułu nie pamiętam, a wiem, że właśnie o ten mi chodzi. Sama nie wiem, dlaczego akurat ten? Udało się, długo nie szukałam, znalazłam!
Oaks Tutt
Moja matka walczyła o prawa kobiet.
Ojciec był bogatym młynarzem w London Mills.
Rozmyślałem o złu tego świata i chciałem go naprawić.
Kiedy ojciec zmarł, wyruszyłem, aby poznać ludzi i kraje,
Aby nauczyć się, jak zreformować świat.
Przewędrowałem przez wiele krain.
Widziałem ruiny Rzymu.
Ruiny Aten,
Jak i ruiny Teb.
O północy usiadłem w świetle księżyca w nekropolii w Memphis.
To tu objęły mnie skrzydlate płomienie,
A głos z niebios powiedział:
„Niesprawiedliwość, Kłamstwo niszczą ich! Idź!
Głoś Sprawiedliwość! Głoś Prawdę!”
W pośpiechu powróciłem do Spoon River,
Aby pożegnać się z matką, zanim zacznę misję.
Wszyscy zauważyli dziwny blask w moich oczach.
Słowo po słowie, powoli, odkryli,
Co zaszło w moim umyśle.
Wtedy Jonathan Swift Somers wyzwał mnie na dysputę
Na temat (Ja miałem być przeciw)
„Poncjusz Piłat Największym Filozofem Świata”.
I wygrał debatę, na końcu mówiąc:
„Zanim naprawisz świat, panie Tutt,
Proszę, odpowiedz na pytanie Piłata:
Co to jest Prawda?”.

Organizacje i stowarzyszenia polonijne wykorzystują to miejsce na spotkania ze swoimi członkami, ich rodzinami, przyjaciółmi i gośćmi. Wytworzył się nawet swego rodzaju zwyczaj mierzenia poziomu zaangażowania w polonijne życie społeczne obecnością na pikniku, pojmowanym jako tzw. „poparcie”. I słusznie, bo przecież celem organizowania pikników jest zdobywanie funduszy na działalność organizacji. Ale obok tego jest jeszcze coś..

Nareszcie, po wielu miesiącach, a czasami nawet latach można spotkać znajomych, odnowić kontakty, dokonać swoistego bilansu – ilu nas przybyło, a ilu na próżno wypatrywać… Nie trudno też zauważyć przedstawicieli prasy polonijnej, wypatrujących obiektów do fotografowania, bo co tu ukrywać, im więcej zdjęć w numerze tym lepiej się sprzeda. Przed dwoma tygodniami piknikowe uciechy serwowała parafia św. Floriana w Hamtramck. Było gwarno, wesoło i rekordowo pod względem liczebności. Przewodni temat sprowadzał się do „Dnia Ojca”, ale również dzieci miały zorganizowany czas i miejsce zabaw, tam odbywały się zawody, gry i konkursy. Doświadczenie podpowiada, że dobry piknik nie obejdzie się bez dobrej kuchni. Warto zauważyć, że możemy już mówić o specjalnościach kuchni charakterystycznych dla danego pikniku. Na przykład na „floriańskim” było najwięcej amatorów placków ziemniaczanych z gulaszem (tzw. „po węgiersku”), kolejki ustawiały się po kiełbaski z rożna, świetną kiszkę „od Stana’s”, wyjątkowo dobry bigos, a jeżeli chodzi o deser to prawdziwą furorę robił „jabłecznik sióstr westiarek”. O piwie (beczkowym) wspominać nie będę, bo nie wiem czy było aż tak dobre, że go zabrakło, czy też było aż tak wielu amatorów, że szło jak woda (bardzo ważne – nikomu nie zaszkodziło!). Tydzień później, czyli w ubiegłą niedzielę, gospodarzami pikniku w parku „Wanda” byli „Filareci”. Impreza miała nieco inny charakter, bardziej stonowany. Tej niedzieli, wielu rodziców odwoziło swoje pociechy na wakacyjny turnus do harcerskiej Białowieży i pewnie to było powodem braku rozbieganej dzieciarni, również zapowiadany mecz piłkarski był odwołany, a więc atmosfera sprzyjała wypoczynkowi na świeżym powietrzu, pogawędkom i spotkaniom w gronie bliskich znajomych. Oczywiście, wiele osób wybrało się na piknikowy obiad i nikogo nie trzeba było namawiać, bo polskie dania, w absolutnie najlepszym wydaniu domowych receptur oraz własnoręcznie wykonane, nęciły zapachami. I to właśnie jest cechą „filareckiej” kuchni – smacznie, zdrowo i domowo! Poza tym, loterie, dobra orkiestra, obficie zaopatrzony bar , radość przebywania wśród swoich – czegóż więcej potrzeba? Chyba tylko czasu, aby wysłuchać ludzi, którzy mają tak wiele do opowiedzenia. Zahaczając o historię, przypomnieć należy, że Klub Filaretów w Detroit powstał w 1935 roku, z ideowym hasłem: „Ojczyzna – Nauka – Cnota”, a głównym jego celem było: „szerzenie kultury polskiej w sercach młodzieży amerykańskiej polskiego pochodzenia przy pomocy żywego słowa, sceny teatralnej, pieśni i muzyki”. Zmienił się świat. Te słowa zapisane siedemdziesiąt parę lat temu mogą brzmieć staroświecko, ale tylko dla tych, którzy nie zechcą zatrzymać się nad nimi. A przecież wystarczy wsłuchać się w polską pieśń – i tę patriotyczną i tę liryczną, w przyśpiewkę, w kolędę i tę, w której „najpiękniejsze są polskie kwiaty” i w wiele innych… Każdy szanujący się naród pielęgnuje swoją kulturę. Grono śpiewaków i śpiewaczek pod batutą profesjonalistów, a zarazem entuzjastów polskiej pieśni sprawia, że ona wbrew modom żyje, a nawet rozkwita. „Filareci” – chór męski, żeński i mieszany – należą do najlepszych spośród wszystkich chórów zrzeszonych w Związku Śpiewaków Polskich w Ameryce i są, jak do tej pory, jedyną wyraźną wizytówką kultury polonijnej w Detroit.

Lato w pełni, nadejdą kolejne niedziele i kolejne organizacje zapraszać będą na swoje pikniki. Trzeba się wybrać do parku Wanda, poddać miłej rozrywce, ale też w przerwach zabawy, spojrzeć na odchodzący czas. Tam, widać go bardzo wyraźnie… Złamał się potężny konar wiekowego drzewa, nagle. Nic nie wskazywało, wyglądało tak listnie i świeżo; nie było burzy ani wichury, najzwyklejsze słoneczne popołudnie chłodzone podmuchami wietrzyku. Widziałam i słyszałam; nie był to zwykły trzask łamiącego się drzewa, ale przeciągły pomruk z szeregiem drobnych łamliwych nut, to było niesamowite… Ni stąd ni zowąd, zaczęły mi się przypominać zapamiętane fragmenty z wierszy Edgara Lee Masters’a (amerykański poeta żyjący w latach 1868 – 1950, najbardziej znany w świecie ze zbioru wierszy – epitafiów „Spoon River Antology”), w których zmarli mieszkańcy miasteczka Spoon River opowiadają – każdy własną historię, mówią o utracie marzeń i iluzji, wyjawiają swoje sekrety, rozpamiętują swoją młodość, pasje, miłości, radości, smutki; prowadzą pośmiertne dialogi z bliskimi osobami, a każda z tych opowieści niesie jakieś uniwersalne przesłanie. No, właśnie… Obok wiekowego drzewa, na skrawku cennej ziemi, której losy są wciąż zagadką; przy pomrukach drzewa tracącego kolejną gałąź, zaczyna mnie dręczyć wiersz, którego tytułu nie pamiętam, a wiem, że właśnie o ten mi chodzi. Sama nie wiem, dlaczego akurat ten? Udało się, długo nie szukałam, znalazłam!

Oaks Tutt

Moja matka walczyła o prawa kobiet.

Ojciec był bogatym młynarzem w London Mills.

Rozmyślałem o złu tego świata i chciałem go naprawić.

Kiedy ojciec zmarł, wyruszyłem, aby poznać ludzi i kraje,

Aby nauczyć się, jak zreformować świat.

Przewędrowałem przez wiele krain.

Widziałem ruiny Rzymu.

Ruiny Aten,

Jak i ruiny Teb.

O północy usiadłem w świetle księżyca w nekropolii w Memphis.

To tu objęły mnie skrzydlate płomienie,

A głos z niebios powiedział:

„Niesprawiedliwość, Kłamstwo niszczą ich! Idź!

Głoś Sprawiedliwość! Głoś Prawdę!”

W pośpiechu powróciłem do Spoon River,

Aby pożegnać się z matką, zanim zacznę misję.

Wszyscy zauważyli dziwny blask w moich oczach.

Słowo po słowie, powoli, odkryli,

Co zaszło w moim umyśle.

Wtedy Jonathan Swift Somers wyzwał mnie na dysputę

Na temat (Ja miałem być przeciw)

„Poncjusz Piłat Największym Filozofem Świata”.

I wygrał debatę, na końcu mówiąc:

„Zanim naprawisz świat, panie Tutt,

Proszę, odpowiedz na pytanie Piłata:

Co to jest Prawda?”.

Halina Massalska

Leave a Reply