Janusz Wróbel
Dialog to otwieranie prezentu, którym jest stopniowe ofiarowywanie siebie drugiemu.
/Papież Benedykt XVI/
Żyjemy w świecie głęboko podzielonym. Zarówno tutaj, w Stanach, jak i w kraju, sporo ludzi tak bardzo okopało się w zdecydowanych, niepodważalnych i fundamentalnych poglądach, że kiedy wsłucha się w wygłaszane przez obie strony politycznego konfliktu skrajnie przeciwstawne opinie, ma się wrażenie, że ich wyznawcy żyją w dwóch kompletnie alternatywnych rzeczywistościach. Tak bardzo odmienne jest widzenie, pojmowanie i interpretacja otaczającej rzeczywistości, że można by odnieść wrażenie, że są to przekazy z pochodzące nie tylko z odmiennych światów, ale i planet. Zamknięcie się w swojej, rzekomo jedynie słusznej bańce, powoduje, że różnice poglądów kładą się cieniem na jakości przyjaźni, układów towarzyskich, a nawet kontaktach między członkami tej samej rodziny. Czy jest możliwe jakieś wyjście z tej wysoce niefortunnej sytuacji? Jedną z możliwości zmiany byłoby otwarcie się na dialog z tym, z którym się nie zgadzamy.
Słowo dialog, jest pochodzenia greckiego i zbudowane jest z dwóch pierwiastków: dia, oznaczającego przeniesienie się czegoś z jednej pozycji do innej oraz logos, konotującego słowo. Dialog jest zatem toczącą się podróżą myśli, wymienianych przez dwóch uczestników rozmowy, czym różni się od monologu, którego treść przekazywana jest tylko w jedną stronę, bez odzewu ze strony słuchacza. By zaistniała prawdziwa rozmowa, potrzeba aktywnego nadawcy komunikatu i gotowego na jego przyjęcie odbiorcy, który po wysłuchaniu i zrozumieniu przekazu, sformułuje i przekaże swoje przemyślenia inspirowane tym, co usłyszał. Według tzw. terapii Imago, używanej w celu poprawienia jakości komunikacji pomiędzy ludźmi, pozostającymi w związku, do zaistnienia efektywnego dialogu, potrzebne jest wypełnienie trzech etapów procesu wymiany myśli: odzwierciedlenia, uprawomocnienia i wczucia się.
Jeśli chodzi o odzwierciedlenie, to dobrą ilustracją może być sytuacja, gdy zamawiamy posiłek z samochodu, rozmawiając z pracownikiem restauracji, nie widząc tej osoby. Mówimy: proszę małą porcję frytek i dużą Colę, w odpowiedzi słyszymy: małe frytki i mała Cola, czy tak? Odpowiadamy: nie, małe frytki i duża Cola, po czym dostajemy dokładne potwierdzenie naszego zamówienia. W dialogu, na tym etapie, skupiamy się więc na tym, by mieć pewność, że właściwie rozumiemy otrzymany przekaz: jeśli dobrze cię zrozumiałem, to powiedziałeś (chodzi ci o to), że… Czy tak? Czy coś jeszcze?
Uprawomocnienie, to nie potwierdzenie, że zgadzam się z zasłyszanym osądem czy opinią – to utwierdzenie osoby, z którą prowadzimy dialog, w przekonaniu, że to, co mówi, ma wartość. Mówimy: No tak, rozumiem, że z twojego punktu widzenia, sprawa ma się następująco…, Biorąc pod uwagę twoją perspektywę, to to, co mówisz, ma sens…
Trzecim, końcowym krokiem jest wczucie się w pozycję, z której wypowiada się nasz rozmówca. Jest to podjęcie próby przyjęcia przez jednego uczestnika komunikacji, odmiennej perspektywy drugiej osoby; wyjście poza utarte przekonanie, że inne, znaczy: gorsze. Usiłowanie wejścia w skórę bliźniego przybliża nam go, a nas czyni na niego bardziej otwartym. Mówimy: Widzę, że to, co mówię (robię), zasmuca (uraża, rozśmiesza, itp.) cię.
Do dialogu, który ma wieść do porozumienia, trzeba przystąpić z gotowością do zmodyfikowania przekonania, że mamy absolutną rację. Oto jak ten stan otwarcia się na opowieść drugiego opisał ks. Józef Tischner:
W pierwszym słowie dialogu kryje się wyznanie: „z pewnością masz trochę racji”. Z tym idzie w parze drugie, nie mniej ważne: „z pewnością ja nie całkiem mam rację”.
Uznać, że istnieje inny punkt widzenia, który może zasadnie podważyć niewzruszone przekonanie o naszej słuszności, a zatem wyższości przekonania, które wyrażamy, wymaga pokory, o którą tak nam trudno. Powodem tego jest klątwa ego – jakże to możliwe, że JA mogę się mylić? Nieuzasadniona wiara, że oto ja wiem lepiej, a właściwie to: wiem najlepiej – wpędza nas w pułapkę izolacji, okopujemy się w niej i postrzegamy jakąkolwiek inność jako śmiertelne zagrożenie dla poczucia szacunku dla samych siebie, które w istocie z godnością ma niewiele wspólnego – jest natomiast wyrazem dumy. Otóż ta duma właśnie skutecznie powstrzymuje nas przed przekroczeniem perspektywy JA, wyjściem poza to, co dobrze znane, zatem bezpieczne, i wzniesienia się na poziom MY, na którym to dopiero może toczyć się prawdziwy dialog. Dlatego warto pokusić się o to, by do czasu do czasu podważyć swą samowiedzę i zaryzykować pokorne nie wiem, o którym pięknie i mądrze powiedziała Wisława Szymborska w swym noblowskim wykładzie:
Dlatego tak wysoko sobie cenię dwa małe słowa: „nie wiem”. Małe, ale mocno uskrzydlone. Rozszerzające nam życie na obszary, które mieszczą się w nas samych i obszary, w których zawieszona jest nasza nikła Ziemia. Gdyby Izaak Newton nie powiedział sobie „nie wiem”, jabłka w ogródku mogłyby spadać na jego oczach jak grad, a on w najlepszym razie schylałby się po nie i zjadał z apetytem. Gdyby moja rodaczka Maria Skłodowska-Curie nie powiedziała sobie „nie wiem”, zostałaby pewnie nauczycielką chemii na pensji dla panienek z dobrych domów, i na tej skądinąd zacnej pracy upłynęłoby jej życie. Ale powtarzała sobie „nie wiem” i te właśnie słowa przywiodły ją, i to dwukrotnie, do Sztokholmu, gdzie ludzi o duchu niespokojnym i wiecznie poszukującym nagradza się Nagrodą Nobla.
Z okazji nadchodzących Świąt Wielkanocnych życzę Drogim Czytelniczkom i Czytelnikom, by dali szansę dialogowi i by to przyniosło im radość i poczucie spełnienia.