Okres oczekiwania na Boże Narodzenie, nareszcie Wigilia, choinka w pełnym blasku, Święta, Święta…, krótko potem pożegnanie Starego Roku i nowa data.
Wracam pamięcią do Wigilii spędzonych z rodziną Agnieszki i Janusza w ich domu, do spotkań świątecznych ze znajomymi i przyjaciółmi, czułam szczerość tych kontaktów i ogromną serdeczność… Wyciszała się moja tęsknota za domem, za Polską; następowała codzienność, odkładałam datę powrotu . Czy żałuję? Nie lubię zadawać sobie tego pytania, a jeszcze bardziej odpowiadać na nie. Szczerze?… I tak i nie. Żałuję, że ominęły mnie cudowne wydarzenia, jak np. narodziny i wzrastanie mojej wnuczki; po raz pierwszy na żywo zobaczyłam ją jak miała 8 lat, gdy całą rodzinką przyjechali do Stanów, na trzy tygodniowe wakacje. Żal mi, że nie dane mi było spotkać się z paroma bliskimi osobami, które odeszły na zawsze, że ominęły mnie ważne wydarzenia w życiu społecznym, żałuję, że przeszło mi koło nosa kilka spraw związanych z zabezpieczeniem emerytalnym. Jednak kiedy zastanawiam się nad amerykańskim czasem, nie żałuję, bo było to niezwykłe bogactwo przeżyć, zdarzeń, ludzi, charakterów, doświadczeń , własnych słabości i siły. Obiecywałam, nigdy nie pisać pamiętnika, ale niekiedy bombardują mnie wspomnienia i czuję wtedy przymus zanotowania jakiegoś nazwiska czy nazwy… Powstają blade szkice, kiedyś może zamienią się w coś wyraźniejszego, z bohaterami w tle lub tytule. Wszak na świecie zapanowała moda na pisarstwo, niedługo będzie więcej autorów niż czytelników, ale co to za różnica?
W mojej amerykańskiej przygodzie najgłębiej zawładnęła mną praca z dziećmi i młodzieżą polonijną. Zaczęło się od polskiej szkoły im. H. Sienkiewicza. Dobrze pamiętam pierwszy dzień, moją klasę, ale też pamiętam list, w którym pani dyrektor dziękuje mi za współpracę i życzy sukcesów w życiu osobistym. Otrzymałam go w dzień po powrocie z pierwszych amerykańskich wakacji spędzonych z moją wnuczką i rodziną. Może dlatego przechowuję go pośród cennych pamiątek z Ameryki? Niech zostanie tam, z tym przekonaniem.
Przypominam sobie, że ogarnął mnie gniew, nie potrafiłam wyrzec się czegoś, co w pewnym momencie stało się dla mnie obsesyjnie ważne, praca w polskiej szkole niby misja. Z koleżankami nauczycielkami, którym pani dyrektor również podziękowała za pracę, założyłyśmy szkołę przy parafii św. Floriana w Hamtramck. Z perspektywy lat widzę, jaką mądrość mają polskie przysłowia, choćby: „mądry Polak po szkodzie”, albo „wyszedł jak Zabłocki na mydle” (proponuję konkurs – kto zna więcej)… Przez te „patriotyczne” uniesienia prawie zapomniałam, że do Ameryki jeździ się po pieniądze, a ja zamiast przyłożyć się do roboty wymyślałam różne scenariusze, drukowałam karteczki z ćwiczeniami dla każdego ucznia (często z uwzględnieniem indywidualnych potrzeb), a wszystko po to, aby mieli ochotę uczestniczyć w lekcjach. To prawda, że na frekwencję nie narzekałam, czasami brakowało miejsca w klasie. Historię przeplatałam rzeczywistością, przybliżałam Polskę taką jaka jest teraz; przecież o takiej pięknej, otwartej na świat chcieli opowiadać swoim amerykańskim rówieśnikom. Nie stanowiło to większego problemu, bo przecież miałam codzienny kontakt z polską prasą, wydarzeniami kulturalnymi, literaturą, to też prosiłam moich uczniów, aby i oni korzystali z internetu. Co więcej, zachęcałam do dyskusji na tematy aktualnych wydarzeń w Polsce i na świecie, proponowałam udział w kółku teatralnym, a nawet zdarzyło się niektórym napisać coś do polonijnej prasy. Oczywiście, każda nauczycielka realizowała swój program wg własnych wyobrażeń. Ja cieszyłam się ogromnie moimi klasami, coraz lepszym kontaktem z uczniami, z ogromną satysfakcją patrzyłam na postępujący ich rozwój intelektualny, na ich radość, że możemy pomnażać obszary zainteresowań. Było to możliwe, ponieważ w większości w domu używali języka polskiego. Można było osiągnąć więcej niż w środowisku anglojęzycznym, gdzie trzeba uczyć polskiego jako drugiego języka, a więc grzechem byłoby zmarnować taką szansę. I tak się działo, ale niestety, przeliczyłam się. Takie formy pracy nie mogły podobać się w środowisku, w którym mamusie nie rozumiały, że np. drugoplanowa rola nie jest ujmą dla aktora, a dysleksja nie świadczy o ułomności, trzeba tylko zasięgnąć rady specjalistów jak dziecku pomóc.
Środowiska polonijne są mocno zróżnicowane, ale niezależnie, mamy taką wspólną polską mentalność – wolimy nie wiedzieć, nie widzieć, nie dociekać prawdy. A wszystko w jednym celu, by nie mieć dylematów, rozterek moralnych i duchowych. Taka postawa jest bardzo wygodna. Nic dziwnego, że ksiądz dyrektor chciał mieć święty spokój i pod pretekstem praworządności wyrzucił mnie ze szkoły. Co prawda mógł z tego skorzystać, ponieważ nie do końca miałam zalegalizowany pobyt w Ameryce, ale tego kraju nie podskubywałam, Miałam kartę social security (bez zakazu pracy), rozliczałam się z podatku (nawet z pieniędzy, które płacono mi bez czeku), miałam prawo jazdy, wszystko jak najbardziej legalne; brakowało mi zielonej karty, bo nigdy o to nie zadbałam. Żyłam z zamiarem szybkiego powrotu do Polski, a poza tym nie miałam dość pieniędzy, aby opłacać prawników, albo śluby kupować (męża?). Pożyczek nie zaciągałam, ani prywatnych ani bankowych, nikogo nie oszukałam, na żadną pomoc żadnej instytucji, ani amerykańskiej ani polonijnej, nie naciągnęłam. Póki gościem byłam, zachowywałam się jak gość… Skąd mi się przyplątała ta sentencja? Już wiem i nawet się cieszę, bo moją pisaninę podeprę czymś mądrym, to znaczy przypomnieniem o polskim pisarzu, Józefie Wittlinie, który był prawdziwym emigrantem, ucieczka do Stanów Zjednoczonych była dla niego ratunkiem. Emigrował z Polski w lipcu 1939 roku, do Francji, w następnym roku znalazł się w Portugalii, skąd w zimie 1941 udał się do Stanów Zjednoczonych i zamieszkał w Nowym Jorku. W latach 1941-1943 współredagował (m.in. z Janem Lechoniem i Kazimierzem Wierzyńskim) ukazujący się w Ameryce “Tygodnik Polski”, życie spędził na emigracji w Stanach Zjednoczonych, pisząc i zajmując się pracą przekładową. Zmarł 28 lutego 1976 roku w Nowym Jorku.
Może i był człowiekiem staromodnych zasad, jak w literackim portrecie przedstawił go Gombrowicz, ale reguły dyskursu jaki ustalał są niezwykle eleganckie, więc je przytaczam:
Pytać się uchodźcy, jak mu się podoba kraj, który go przygarnął, jest taką samą niedelikatnością, co negatywna odpowiedź tego uchodźcy. Na wszystko bowiem, co mu się nie podoba, musi zamknąć oczy. Będzie mógł je otworzyć dopiero po otrzymaniu praw obywatelskich tego kraju, lub w też w chwili, gdy przestanie korzystać z jego gościny. Póki jest gościem, winien zachowywać się jak gość, któremu pewnych rzeczy po prostu nie wypada widzieć (w: „Orfeusz w piekle XX wieku”).
Co jakiś czas otrzymuję króciutkie liściki (maile), od moich kochanych młodych przyjaciół, z wiadomościami gdzie studiują, o nowych kontaktach towarzyskich, o sukcesach a czasami też o troskach. Bardzo sobie cenię te kontakty i jest to największy skarb jak wywiozłam z Ameryki.
Jeśli Pani Redaktor pozwoli, pragnę wszystkim moim byłym uczniom z klas języka polskiego złożyć serdeczne życzenia świąteczne i noworoczne oraz przesłać gorące pozdrowienia.
Składam również życzenie dla Księdza Bolesława Króla i Przyjaciół z kościoła św. Ludwika Króla w Detroit – Błogosławionych Świąt i Najlepszego Nowego Roku.