Halina Massalska
Odradzam metodę zapisków na strzępkach papieru; obiecuję sobie też, nie robić tego więcej, ale stało się. Nie przypominam sobie, dlaczego ten temat mnie poruszył, ale widocznie sprzyjała temu jakaś okoliczność. Chyba chciałam kogoś uspokoić, że nie jest jedynym człowiekiem sukcesu, któremu chcą, co niektórzy „dołożyć”.
O takich ludziach to było: „Czasami ktoś, kto nie ma o sobie dobrego zdania i uważa, że jesteś lepszy niż on, usiłuje coś zrobić, abyś wydawał się mniejszy. To poprawia jego samopoczucie”… „Dlaczego ludzie są wredni lub podli?”. Podobno, z trzech powodów – albo, gdy chcą postawić na swoim, albo odegrać się, bo ktoś inny zachował się niegodziwie w stosunku do nich, albo, gdy nie mają dobrego mniemania o sobie.
Co wtedy, czy próbować udowodnić im, że są źli? Nie. Najlepiej okazać takiemu osobnikowi troskę, zainteresować się, powiedzieć, że jest coś, co w nim lubisz, że ma jakieś zalety. Może poczuje się lepiej, uwierzy i przestanie zachowywać się wrednie. Czasami zamiast słów, można spróbować uśmiechnąć się, może klepnąć w ramię? Niestety, nie zawsze to skutkuje. Przykro powiedzieć, ale są ludzie nikczemni i od tych lepiej trzymać się z daleka. Nie jest łatwo ot tak, przejść nad tym do porządku dziennego, zwłaszcza, kiedy sam jesteś w porządku, nie wyrządziłeś żadnej krzywdy. Spróbuj im się przyjrzeć i zrozumieć, dlaczego w nich tyle zła, może czują się nieszczęśliwi, niespełnieni?
Mądrzy radzą – bądź gotów do uścisku ręki, ale nie ulegaj. Nie obawiaj się grzecznie powiedzieć – jeśli nie uważasz czegoś za słuszne – „nie mogę tego zrobić”.
Brzmi to przekonywująco, ale może tych wrednych czy podłych nie jest znów tak dużo… Jay Carter, autor książki „Wredni ludzie” twierdzi, że takich, co przy każdej sposobności dają odczuć innym, że są gorsi, jest 1% w całym społeczeństwie, ale ponad 20% osób miewa bardzo długie okresy, kiedy podświadomie umniejsza wartość innych. Takiemu „umniejszaczowi” wystarczy mała iskierka, aby wylać nienawiść na kogoś, komu się wiedzie w zdrowiu, urodzie, rodzinie, biznesie… „Umniejszacz” działa podstępnie, wytrwale i trudno go rozpoznać. Aż strach pomyśleć, że może to być nasz dobry znajomy, albo jeszcze bliższa osoba (deklarująca swoją przyjaźń).
Zmieńmy temat, aby nie zostawać z takimi myślami na pochmurne jesienne dni. O czym teraz? Oczywiście, o kwiatach, ziołach i poetyckich interpretacjach; nie zapominając, że w ziołach jest rozum z obłędem zmieszany, a kwiaty – jako załącznik – w szczęściu sprzyjają.
Oto fragment „Dziewanny” Tadeusza Gicgiera (1927-2005) polskiego pisarza, poety i satyryka.
„(-) Dla tej dziwnej mocy
jestem nazwana imieniem dziewanny:
pij ze mnie wodę, a będziesz bezpieczen.
Odwar z mych łodyg oddala zmęczenie,
zmarszczki wyciera i twarz wyrównywa,
dobre przywodzi duchy: żaden lęk
odtąd do ciebie nigdy nie przystąpi.
Na dżdżystą jesień jestem antidotum,
leczę skutecznie gardło, chmurne myśli,
bo nawet ścięta, nawet wysuszona
pamiętam o tym, że kochałam życie”.
Przenieśmy się w czasie, do XIX wieku. Ludwik Kondratowicz (Władysław Syrokomla), żyjący w latach 1823-1862, poeta, krajoznawca, twórca nowego gatunku literackiego (gawędy), przyjaciel Stanisława Moniuszki, tak w swojej „Chatce w lesie” napisał:
„W każdym marnym ziółeczku jakiś dar ukryty:
Ot, Absintum vulgare – piołun pospolity,
A od febry jedyny! – Ot garstka rumianku,
Jak od rozlicznych chorób leczy bez przestanku!
Żywokost na ból piersi cudownie pomaga,
Na wściekliznę wyborna Alisma Plantaga,
Ślaz pomagał od kaszlu w najdawniejsze czasy,
Kmin wyborny do chleba – majran do kiełbasy,
Mięta na ból w żołądku, choćby Bóg wie jaki,
A tomka i bławatki – pyszne do tabaki”.
Jak już tak wędrujemy w czasie pod prąd, to trzeba by tu wspomnieć, o najstarszych zielnikach, na przykład Marcina Siennika z pierwszej połowy XVI w., czy nieco późniejszych Szymona Syreńskiego; stanowią one osobliwą całość, bowiem stykają się tam fantastyczne wiadomości zaczerpnięte z literatury starożytnej, jak i średniowiecznej, dziedzictwo pogańskiej Polski i różnych praktyk ludowych, apokryficzne legendy chrześcijańskie o genezie rozmaitych gatunków roślinnych. Można powiedzieć, że w dawnej Polsce orientowano się w świecie roślinnym wcale nieźle. Ale nie da się ukryć, że w użyciu były tzw. rośliny miłośnicze i jeżeli chodzi o życie erotyczne, to nasi przodkowie nie stronili od środków podniecających, a nawet stosowano je często. Najbardziej znany był lubczyk; odpowiednio kopany „w małżeństwie rozterki i niezgody równa” – pisał Syreński. Na czele „środków miłośniczych naszego ludu” wymienia jednak nasięźrzał. Jest to maleńka paproć o jednym listku, z kłoskiem wyrastającym z nasady rośliny. Takie czarodziejskie rośliny wymagały odpowiedniego zbierania i często wymawiania magicznej formuły – w „Encyklopedii” Zygmunta Glogera (15 sierpnia, tego roku minęła 100rocznica śmierci tego wybitnego etnografa, archeologa i historyka) – czytamy: „Lud opowiada, że dziewczyna, chcąc sobie zjednać miłość chłopca, musi zdobyć tę paproć w szczególniejszy sposób. A więc upatrzywszy sobie za dnia miejsce, gdzie rośnie nasięźrzał, musi iść tam o północy nago i obróciwszy się tyłem – żeby ją diabeł nie porwał – rwać go, wymawiając pewną formułę, której liczne warianty posiadamy – a więc np. taką:
Nasięźrzale, nasięźrzale, rwę cię śmiale,
Pięcią palcy, szóstą dłonią, niech się chłopcy za mną gonią,
Po stodole, po oborze. Dopomagaj, Panie Boże”.
Tego zielska miłośniczego było dużo, a reklama nie ustępowała dzisiejszej; Syreński tak zachęcał: „Stare i osłabione do młodych żon potężne czyni, oziębłość w nich rozgrzewając. Doświadczone lekarstwa”. Pito odwary, polewki, olejki, zamożniejsi nabywali aptekarskie mieszaniny ziołowe, zwane konfortatywy. Mądre, stare porzekadło mówi: co za dużo, to nie zdrowo, no i miara się przebrała… Joachim Jerlicz (1598-1673) pisząc o hetmanie Stanisławie Koniecpolskim, zdradził tajemnicę jego śmierci: „(…) zmarł (…) w kilka niedziel po ożenieniu od konfortatywy, którą zażywał dla młodej żony, a którą przesadzono, bo mu aptekarz na razy kilka był dał, co on raz zażył i tak swego życia wiek dokonał”.
O kwiatach się nie zmieściło, ale na koniec proponuję parę przysłów zebranych przez Oskara Kolberga. Są refleksyjne: „Piękna róża, ale tarń”, „Kolce róży bronią”, „Nie masz tej róży, która by nie zwiędła”.