Skip to main content
Archives

Jak to jest naprawdę

By May 25, 2012November 17th, 2022No Comments7 min read

Halina Massalska

Współczesność radykalnie zmieniła sposób w jaki możemy rozwijać swój umysł. Dzięki łatwemu dostępowi do najróżniejszych źródeł informacji możemy kojarzyć fakty, podejmować samodzielne wnioski, wyrabiać dystans do autorytetów, których opinie łatwiej weryfikować znając kontrargumenty oponentów. Kiedyś gazety pełniły funkcję informacyjną, propagandową, rozrywkową, a swój wizerunek budowały na rzetelności informacji bądź szybkości przekazu. Obecnie rolę szybkiej informacji na bieżąco, w czasie rzeczywistym, przejęły telewizja i internet. Na “żywo” możemy obserwować wizyty przywódców państw, transmisje sportowe, obrady parlamentu, itd. Dzięki internetowi dostępnemu np. poprzez komórkę możemy o dowolnej porze i w dowolnym miejscu mieć najświeższe wiadomości z całego świata. Jakimi więc motywami kierują się  czytelnicy kupując prasę?  Powołując się na klasyczne badania, najczęstsze odpowiedzi czytelników to: “szukam rzetelnej informacji”, “szukam pogłębionych analiz i komentarzy”, “szukam interesujących artykułów”. Jednakże, bliższe analizy wskazują, że głównym motywem zakupu prasy są emocje jakie wzbudza tytuł, a dalej kim jest czytelnik, jakie są jego relacje społeczne, a także odniesienia światopoglądowe. Na ogół poważne artykuły są jedynie przeglądane lub ich lektura kończy się na odczytaniu nagłówka, ale tak czy inaczej czytane (kupowane) przez nas gazety są przede wszystkim naszymi wizytówkami.

Niewielu czytelników sięga po gazety biorące udział w istotnych dyskusjach społecznych, kulturowych czy światopoglądowych i chyba stąd w pewnych kręgach społecznych wyrosły obszary tematyczne niejako zastrzeżone dla tytułu wyraźnie określonego przez nich jako głosiciela “najprawdziwszej” prawdy. Każdy ma prawo do własnej opinii, ale absolutnie naganne jest obrzucanie epitetami ludzi, którzy sięgają do różnych źródeł i próbują podejmować samodzielne wnioski, zastanawiają się nad racjami autorytetów i kontrargumentami oponentów. W naszym życiu społecznym i politycznym uderza całkowity brak kultury roztrzygania sporów; tam gdzie powinna być dyskusja, są aroganckie odpowiedzi.

Z coraz większą pasją i emocjami podejmujemy tematy związane z historią najnowszą. – Wciąż wracamy do oczywistego, ale koniecznego pytania: „Jak było naprawdę?”. Pytanie o prawdę jest jednym z kluczowych i najtrudniejszych problemów, z jakimi konfrontowani są historycy. W jaki sposób ją przedstawiać? Jak rozmawiać o niej z innymi? Ludzie są odporni na argumenty i wiedzę historyczną. Wydaje się, że to nie książki naukowe czy szkoła są głównym źródłem wyobrażeń i tworzonych na ich podstawie stereotypów dotyczących przeszłości. W większym stopniu są nimi media i, nierzadko wykorzystująca historię w sposób instrumentalny, polityka (Robert Kostro, Rafał Rogulski).

Przeszłości nie da się zamknąć w naukowych pracach i podręcznikach, przeżywamy ją niemal na codzień. Najpierw były gorące spory o lustrację, potem podniecano się książką Pawła Zyzaka o Lechu Wałęsie, jeszcze nie przebrzmiały echa awantury o biografię Ryszarda Kapuścińskiego (”Kapuściński. Non-fiction” Adama Domosławskiego), a już rozpoczęła się debata o filmie ”Różyczka”. Można przewidywać, że teraz zbliżają się kolejne obyczajowe nawałnice…

W tym roku ma wejść na ekrany film Andrzeja Wajdy “Wałęsa”. Podejmując to wezwanie reżyser mówił: – To jest najtrudniejszy film, jaki będę robił w życiu. (…) Chcę nadać mu charakter tego świata, który odszedł, którego już nie ma. Powiedział też: – Za „Wałęsę” odpowiadam ja. Nie tylko przed Lechem, Danusią i ich dziećmi, lecz także przed społeczeństwem. Podkreśla, że fabularny film o Lechu Wałęsie to bardzo trudne przedsięwzięcie. – Żyją bohaterowie tego opowiadania i jest tyle wersji, ilu uczestników. Każdy ma swój punkt widzenia, uważa, że właśnie te, a nie inne wydarzenia powinny być na ekranie.

– Nie będę miał łatwego życia po skończeniu tego filmu – przypuszcza Andrzej Wajda.

Już od 18 maja w polskich kinach można będzie obejrzeć film: “Roman Polański”. Sygnały o tym, że taki film istnieje,  pojawiły się w lutym ubiegłego roku. Powstawał w szwajcarskim domu, w Gstaad. Ta filmowa biografia Polańskiego jest zapisem rozmów z przyjacielem i producentem Andrew Braunsbergiem, zapisem życia pełnego wielkich kontrastów. – „Może lepiej doceniam te chwile szczęścia, jak teraz małżeństwo z Emmanuelle, dwójkę cudownych dzieci, takie najnormalniejsze w świecie życie w linii prostej. Właśnie dlatego, że znowu oberwałem…” – mówi Polański. – „Ale przecież nigdy nie byłbym dostał tego, co mam teraz, gdyby nie stało się wcześniej to wszystko, co mnie spotkało”… Wywiad z reżyserem można przeczytać – w wydaniu tygodnika WPROST (specjalne wydanie na Majówkę, 27 kwietnia).

Film “Różyczka” – polski dramat z 2010 roku w reżyserii Jana Kidawy-Błońskiego, ekranowy przyczynek do najnowszej historii Polski, uhonorowany “Złotymi Lwami” i innymi nagrodami, należy do bardzo ważnych wydarzeń kulturalnych; jeśli ktoś nie nie zdążył go zobaczyć, trzeba   nadrobić to zaniedbanie. Jan Kidawa-Błoński znakomicie rozprawił się z szarą rzeczywistością PRL-owską, wiarygodnie dokumentując sytuację polityczną tamtych lat. Ale nie o walorach artystycznych tego dzieła myślę, lecz o dramacie życiowym głównego bohatera, który może  kojarzyć się z historią Pawła Jasienicy.

Córka pisarza Ewa Beynar-Czeczott, grozi sądem każdemu “żurnaliście”, który by połączył losy jej ojca z losami bohatera ”Różyczki”; pewnie kieruje się ważnymi powodami.

Reżyser deklaruje, że nie inspirował się życiorysem pisarza, a całą intrygę wymyślił w oparciu o doświadczenia pokolenia PRL-owskich intelektualistów.

Wygląda na to, że podnoszące się głosy o cenzurze prewencyjnej wcale nie są pozbawione sensu.

Wobec tego przypomnijmy sobie o autorze popularyzatorkiej syntezy dziejów Polski, które chciałoby się dziś zobaczyć na półkach księgarskich. Pawłowi Jasienicy (Lech Leon Beynar 1909-1970), władza nie mogła zapomnieć, że w 1945 r. został adiutantem słynnego wileńskiego zagończyka z AK, czyli Zygmunta Szendzielorza “Łupaszki”. Po rozwiązaniu się Oddziału, Beynar przyjąwszy pseudonim Paweł Jasienica przedostał się do Krakowa, w 1946 r. został członkiem redakcji Tygodnika Powszechnego. W dwa lata później został aresztowany przez UB, zwolniony po interwencji  Bolesława Piaseckiego (cień tej decyzji dopadnie go jeszcze po protestach studenckich w 1968 r) przeniósł się do Warszawy i tam kontynuował działalność pisarską. Pod okiem bezpieki był przez cały okres powojenny, a szczególnie po podpisaniu w 1964 r. listu 34 polskich intelektualistów protestujących przeciw zaostrzeniu cenzury. W marcu 1968 r. Paweł Jasienica znalazł się w centrum wydarzeń, bo poparł studentów protestujących przeciwko zdjęciu „Dziadów”.

Kilka dni później I sekretarz PZPR Władysław Gomułka w przemówieniu transmitowanym na całą Polskę zaatakował pisarza, nazywając go „bandytą, mordercą i podpalaczem białoruskich wsi”.  Pomówił go publicznie słowami: “śledztwo przeciwko Jasienicy zostało umorzone z powodów, które są mu znane”. Pisarz przeżył to bardzo ciężko, dotknął go towarzyski ostracyzm, nie podniósł się z tych oskarżeń aż do śmierci. Jasienicę objęto całkowitym zakazem druku.

Pod koniec lat 60. w jego życiu pojawiła się 40-letnia tajna współpracowniczka SB Zofia Bretenny (późniejsza Nena Darowska-Beynar), która niebawem wyszła za niego za mąż, nie przestając nigdy słać na niego donosy, pod ksywką “Max”. W stanie małżeńskim z donosicielką pozostawał niespełna rok. Świadkowie twierdzą, że nigdy nie przyjął do wiadomości prawdy o jej prawdziwym obliczu.

Dziesięć lat temu zrobiłam kopię artykułu Ewy Beynar-Czeczot, z “Tygodnika Powszechnego” (Nr 25 /2763/, 23 czerwca 2002), w którym m.in. napisała: Potrzebowałam teczek Ojca, aby móc zaprzeczyć insynuacjom wysuniętym przez Gomułkę. Poraziła mnie skala donosicielstwa. Z każdego posiedzenia, odczytu, spotkania w kawiarni – co najmniej dwa doniesienia agenturalne złożone przez t.w. (tajnych wywiadowców) zakończone zadaniami wyznaczonymi przez odbiorcę wiadomości lub informacjami przesłanymi wyżej. (-) Wiele doniesień pisano tak, żeby nic nie powiedzieć, a ubrać to w wiele słów, ale są i nie pytani nadgorliwcy, którzy mówią co wiedzą i czego się domyślają. Dokumenty kończą się na roku 1972. Na Ojca donoszono więc, właściwie recenzowano autora, jeszcze dwa lata po jego śmierci.

 

Leave a Reply