Skip to main content

O nowych inicjatywach i rosnącym zasięgu Fundacji Kościuszkowskiej opowiada jej prezes i dyrektor wykonawczy Marek Skulimowski.

„Biały Orzeł”: Od czasu naszej ostatniej rozmowy minęło 8 miesięcy. Dla blisko 100-letniej organizacji wydaje się to niedługim okresem, a jednak wiele się w tym czasie w Fundacji wydarzyło?

Prezes Fundacji Kościuszkowskiej Marek Skulimowski: To prawda. Ostatnie miesiące to był bardzo intensywny czas dla całej Fundacji. Dodatkowo im bliżej stulecia, tym rzeczywiście więcej się u nas dzieje. Zaczynamy już poważnie myśleć o jubileuszu i przygotowujemy szereg wydarzeń z nim związanych. Co prawda niektóre są jeszcze w sferze marzeń, ale mamy chwilę, aby je dobrze zaplanować. Sto lat to moment ważny i symboliczny dla organizacji, ale też kolejna szansa, aby przypomnieć o działalności Fundacji, o jej sukcesach, a przy o okazji skorzystać z tej niezwykłej okazji i przeprowadzić fundraising. Wszystko oczywiście po to, abyśmy mogli skutecznie wypełniać statutowe cele Fundacji i aby środków na nasze programy i stypendia było jeszcze więcej. Zawsze to powtarzam, ale taka jest misja Fundacji, aby budować tę współpracę polsko-amerykańską na gruncie edukacji i kultury. Dzięki pozyskiwanym funduszom możemy wspierać większą liczbę ciekawych wydarzeń kulturalnych i rozmaitych publikacji edukacyjnych. Chodzi o działanie w taki sposób, abyśmy to, co robimy, mogli robić z jeszcze większą skutecznością. Taki progres notujemy praktycznie z roku na rok, ale wierzymy, że stulecie będzie kolejnym zwrotnym momentem w naszej historii i tych środków zbierzemy jeszcze więcej. I tym samym będziemy w stanie pomóc jak największej liczbie osób w ich drodze do edukacji i kariery zawodowej.

Czy kończący się rok był udany dla Fundacji Kościuszkowskiej? Mam tutaj na myśli również rok fiskalny, który zamknął się w czerwcu?

Był wyjątkowo udany. Nie chcę zapeszać, ale wszystko idzie w jak najlepszym kierunku. Cieszymy się obecnie sporym zaufaniem społecznym u Polaków, Amerykanów polskiego pochodzenia, a nawet Amerykanów, którzy nie mają polskich korzeni. Muszę przyznać, że obecny rok dla nas był rekordowy. Wydaliśmy blisko 2 miliony dolarów na same cele programowe, czyli na stypendia i realizowane przez nas projekty edukacyjne. Zazwyczaj był to milion, maksymalnie półtora. Pierwszy raz osiągnęliśmy więc liczbę 2 milionów, z czego osobiście jestem bardzo dumny. Niewątpliwe jest to bardzo ważna chwila dla naszej instytucji i całego zespołu.

Wszystkie programy Fundacji cały czas są kontynuowane?

Oczywiście. Od lat niezmiennie realizujemy te same programy i jedynie zwiększamy ich zasięg. Jednym z nich jest program Summer Studies, czyli Letnia Szkoła Języka Polskiego, który pozwala amerykańskim studentom na edukację i naukę języka polskiego w Polsce na Uniwersytecie Jagiellońskim czy też Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Z placówkami tymi współpracujemy już od kilkudziesięciu lat. Gros studentów trafia do Krakowa, w tym roku było to ponad 40 osób, z czego mniej więcej połowa otrzymała od nas stypendia. Stolica Małopolski jest z pewnością atrakcyjnym miejscem do studiowania i może poszczycić się wieloma atrakcjami turystycznymi. Nam chodzi przede wszystkim o promocję języka polskiego. Z programu tego korzystają nie tylko studenci polskiego pochodzenia, ale też wielu Amerykanów, którzy nic wspólnego z naszym krajem wcześniej nie mieli. Ich zwiększająca się z roku na rok liczba cieszy nas, bo ludzie ci w jakiś sposób stają się później niejako promotorami Polski, ośmielę się nawet powiedzieć, ambasadorami naszego kraju w Stanach Zjednoczonych.

Część inicjatyw pojawiła się w związku z inwazją Rosji na Ukrainę w lutym 2022 roku?

Tak. Część inicjatyw czy programów trwa praktycznie od początku wojny, ale część jest zupełnie nowych, gdyż staramy się działać na bieżąco i szybko reagować na pojawiające się potrzeby. W tym roku najbardziej wzruszającym dla nas projektem było zorganizowanie praktycznie ad hoc obóz dla sierot żołnierzy ukraińskich, którzy zginęli bądź zaginęli podczas wojny. Kiedy Fundacja Folkowisko, z którą współdziałamy od początku wojny, spytała nas w sierpniu, czy wesprzemy ten projekt, nie zastanawialiśmy się ani chwili. Chociaż tak naprawdę nie było wiadomo jak to wszystko się odbędzie i czy to w ogóle się uda. Kiedy jednak przyjechało prawie 50 dzieci z matkami bądź z opiekunami, to już wtedy okazało się, że chętnych jest znacznie więcej. Zanim więc we wrześniu zaczął się kolejny rok szkolny, zorganizowaliśmy następny obóz, tym razem dla 80 dzieci. Zresztą tu nie chodziło tylko o organizację samego obozu, ale przede wszystkim o stworzenie spokojnej przestrzeni, aby te dzieci mogły oderwać się od miejsca, gdzie toczy się wojna i gdzie ta trauma wojenna jest wszechobecna. W tym samym czasie zapewniliśmy tym ludziom również pewną opiekę psychologiczną, przeznaczoną zwłaszcza dla opiekunów, czyli w tym wypadku głównie dla matek tych dzieci. To było bardzo ważne i na pewno będziemy chcieli w przyszłym roku podczas wakacji powtórzyć całą tę akcję. Chociaż w wielu aspektach związanych z wojną nie możemy pomóc, to jednak możemy zrobić coś, aby w tej dramatycznej sytuacji zapewnić tym skrzywdzonym dzieciom choć dwa tygodnie radości z dala od wojny.

Fundacja ciągle pomaga w zabezpieczaniu dzieł sztuki, które narażone są na zniszczenie bądź uszkodzenie wskutek działań wojennych?

Tak. Stale współpracujemy ze Smithsonian Institution, amerykańską fundacją, która od blisko 200 lat zajmuje się sztuką i działalnością naukowo-badawczą. W tej chwili wydajemy wspólnie kolejne 100 tysięcy dolarów na zabezpieczenie dzieł sztuki znajdujących się w ukraińskich muzeach, archiwach i instytucjach kulturalnych. Chodzi o to, aby chronić te cenne zbiory, wśród których można znaleźć prace również i wielu polskich artystów. W sumie do dziś prawie 400 tysięcy dolarów na ten cel już wydaliśmy. Zobaczymy, jak będzie wyglądać to w przyszłości, bo widzimy, że emocje wokół Ukrainy opadają, zainteresowanie wojną spada, ale też cieszy nas to, że zdążyliśmy już wspólnie z szacowną Smithsonian Institution, a ściślej z jedną z jego komórek o nazwie Smithsonian Cultural Rescue Initiative, tak wiele ważnych miejsc zabezpieczyć.

Przedłużająca się wojna wpływa na działalność Fundacji Kościuszkowskiej, związaną ze wsparciem narodu ukraińskiego?

Nie chodzi tutaj o sam czas trwania działań wojennych, tylko o fakt, że wraz ze spadkiem zainteresowania społecznego wojną ludzie coraz mniej skłonni są pomagać Ukrainie. Tym samym nasze zaangażowanie również spada, ponieważ my funkcjonujemy głównie dzięki przekazywanym nam środkom. Najwięcej udało nam się zebrać w pierwszej fazie wojny, czyli podczas pierwszych miesięcy od rozpoczęcia pełnej inwazji Rosji na Ukrainę. Zgromadziliśmy wtedy blisko 2 miliony dolarów, które staramy się obecnie systematycznie wydawać. Na początku pomagaliśmy, gdzie tylko mogliśmy, bo sytuacja była niezwykle dramatyczna, ale w tej chwili staramy się organizować już konkretne programy pomocowe i edukacyjne. Przykładowo w minione wakacje wdrożyliśmy program Teaching English in Poland, w którym wzięło udział 200 dzieci z Ukrainy i 400 dzieci z Polski. Zaprosiliśmy je na dwutygodniowe obozy, w trakcie których uczyły się angielskiego. Przy okazji dzieci te, polskie i ukraińskie, wspólnie spędziły ze sobą miło czas, co przyczynia się do wzajemnego zrozumienia już na wczesnym etapie życia. Zdaję sobie sprawę, jak wiele stereotypów dominuje we wzajemnych relacjach, dlatego też wydaje mi się, że poprzez organizację takich obozów nie tylko uczymy angielskiego, ale również działamy na rzecz pojednania polsko-ukraińskiego, co jest bardzo ważne wobec obecnych zagrożeń.

Obecnie często odwiedza Pan Polskę. Czy dostrzega Pan jakieś zmiany w nastawieniu Polaków do wojny, czy też samego narodu ukraińskiego?

Tak, widoczne jest to na co dzień. Przekłada się to na zaangażowanie finansowe, które obecnie spadło prawie do zera i w tej chwili dostajemy już nieliczne środki na wsparcie Ukrainy. Pojawia się również wiele wątpliwości, czy Ukrainie należy w dalszym ciągu pomagać. To jest jakby trochę wypadkowa tego, co się słyszy w mediach. Chociaż w amerykańskim Kongresie większość polityków jest zgodna, że Ukrainie trzeba pomagać, bo przecież Rosjanie, jeśli sytuacja stałaby się inna, nie zatrzymają się na Polsce, tylko mogą pójść dalej. Póki co jednak Ukraina sobie poradziła, zatrzymała Rosjan. Dzisiaj w mediach społecznościowych przeczytałem, że chyba lepiej mieć ciężarówki ukraińskie na granicy z Polską niż czołgi rosyjskie. Możemy sobie z tego wszystkiego w jakiś sposób trochę żartować, ale tych żartów nie było w pierwszej połowie 2022 roku. Dzisiaj jesteśmy z pewnością w zupełnie innej sytuacji.

Emocje związane z wojną opadły?

Niewątpliwie. Wszyscy z powrotem czujemy się względnie bezpieczni, a Rosjanie znowu są gdzieś tam daleko. Ja nie do końca tak uważam, gdyż moim zdaniem ciągle powinniśmy to wsparcie Ukrainie zapewniać. Tam być może nie ma już takich potrzeb dla zwykłych ludzi, chociaż obecnie nie wiemy, co przyniesie zbliżająca się zima, ale nieprzerwane zabezpieczenie polityczne i militarne dla Ukrainy jest potrzebne i leży w interesie Polski. W tym względzie nie mam żadnych wątpliwości. W każdym razie my, jako Fundacja, nie zamierzamy przestać realizować naszych polsko-ukraińskich programów.

Sprawdzają się Pańskie przewidywania z początku roku, że ta wojna raczej szybko się nie skończy?

W dalszym ciągu to podtrzymuję. Rosjanie nie mogą zostać do końca upokorzeni, co widać na przykładzie zmieniających się celów ich działań. Na początku celem inwazji było zajęcie całej Ukrainy i podporządkowanie sobie państwa i narodu ukraińskiego. W momencie, kiedy Rosjanie sobie z tym nie poradzili, czyli mówiąc krótko przegrali pierwszą fazę wojny, to zmieniły się dla nich priorytety. W tej chwili najważniejsze jest dla nich utrzymanie zdobyczy we wschodniej Ukrainie. To był moment kluczowy wojny, która od tego czasu przerodziła się w ordynarną linię frontu i walki pozycyjne w formie znanej nam z książek od historii opisujące I wojnę światową. I przez to również zainteresowanie wojną zaczęło spadać, bo sytuacja mocno się ustabilizowała. Słyszymy coś o Bachmucie, Awdijiwce, o jakichś działaniach w okolicach Chersonia, ale to wszystko, co tak naprawdę wiemy. A dziennie przecież tysiące pocisków wylatuje tam w jedną i w drugą stronę. W powszechnym mniemaniu działania podczas II wojny światowej były bardziej intensywne. Ale to nieprawda. To obecnie tych pocisków wystrzeliwanych dziennie jest znacznie więcej. To pokazuje ogromną skalę działań i poniekąd skalę zniszczeń. Jednak w momencie, kiedy wojna stanęła w miejscu, to nam spowszedniała. I jest jeszcze to, co powiedziałem wcześniej, że z Rosjanami nie da się wygrać. To jest potężny kraj. Więc dlatego taka była moja ocena i ocena wielu ekspertów, że w którymś momencie Rosja zmieni cele i będzie starała się doprowadzić do pewnego zamrożenia tego konfliktu. A następnie przystąpi do prób wielostronnego osłabiania Ukrainy, politycznego i gospodarczego, co będzie wiązać się z działaniami w różnych częściach świata i angażowaniem państw wspierających. Mamy teraz już przecież kolejny konflikt na Bliskim Wschodzie z aktywnym udziałem Stanów Zjednoczonych. Niewątpliwe Rosja będzie czekać na dogodny moment, aby w przyszłości przeprowadzić kolejną, rozstrzygającą ofensywę. Mam wątpliwości, czy im się to uda. Na pewno jednak koniec wojny jest bardzo odległy.  

Z pewnością Polska wizerunkowo skorzystała na tej wojnie…

„Skorzystała” to dość brutalny termin w odniesieniu do wojny, ale odkładając na bok emocje, można to tak określić. Przy czym nie były to oczywiście żadne kalkulacje, ale zwykły odruch ludzki. Najpierw Polaków mieszkających wzdłuż granicy, a później, wraz z przesuwającą się falą uchodźców, mieszkańców wielkich miast. I to było wspaniałe widzieć ludzi, którzy sami spontanicznie ruszyli z pomocą. Bo przecież państwo nie było do końca na to przygotowane. Jakby ktoś na górze nie przyjmował do wiadomości, że może dojść do konfliktu na taką skalę, chociaż Amerykanie przestrzegali przed taką ewentualnością. Struktury państwowe nie zadziałały, jak powinny, ale za to ludzie przeszli samych siebie. I to jest powód do dumy. Myślę, że to będzie coś, co się znajdzie w książkach do historii zarówno polskich, jak i ukraińskich. Amerykanie też wychodzili z podziwu, bo przecież powszechnie było wiadomo, że do polskich małych miasteczek dziennie wyjeżdżało po kilka tysięcy osób i Polacy potrafili sobie z tym poradzić. Z wyrazami uznania spotykam się zresztą nawet i dzisiaj, chociaż wiadomo, że już znacznie rzadziej. Od tych wydarzeń z początku wojny minęło już przecież trochę czasu, ale to ciągle się pamięta i to jest ważne.

Ostatnio pojawił się kolejny konflikt, izraelsko-palestyński, niejako spychając wojnę w Ukrainie na dalszy plan, przynajmniej medialnie. Pojawiają się nawet opinie, że Rosja miała w tym swój udział.

Raczej jest to kolejna eskalacja trwającego od lat konfliktu. Jestem jednak daleki od stwierdzenia, że to na pewno Rosjanie ją spowodowali. Moim zdaniem przyczyniło się do tego przede wszystkim wewnętrzne osłabienie w samym Izraelu. Pamiętajmy, że przed 7 października były duże protesty w Izraelu, co sprawiło, że uwaga służb była bardziej skoncentrowana na tym, co się dzieje w kraju. Mieszkałem tam 3 lata i Izrael zawsze bardzo mocno pilnował swojego bezpieczeństwa. Przecież o działalności i skuteczności Mosadu powstały wręcz legendy. Cały ten mit runął 7 października. Wygląda na to, że ani nie było odpowiedniego rozpoznania kontrwywiadowczego, ani wystarczającej liczby wojska, co pozwoliłoby na zabezpieczenie granicy i trwającego nieopodal festiwalu. Coś złego stało się w tym kraju i ten moment słabości wykorzystali Palestyńczycy, którym też trzeba przyznać, że chyba mają prawo do własnego państwa. Ta wojna trwa już od dekad i obecnie ponownie mamy bardzo brutalną eskalację działań, co będzie miało olbrzymie konsekwencje zwłaszcza dla polityki wewnętrznej państwa Izrael. Bo kiedy kolejny raz umilkną działa, to przyjdzie czas rozliczeń i tutaj najczęściej wskazuje się na premiera Netanyahu, jako na osobę, która odpowiada za obecną sytuację. Zdaniem wielu obserwatorów był on za bardzo skupiony na zmienianiu wewnętrznych przepisów niż na kwestiach związanych z bezpieczeństwem kraju.

Powróćmy na kontynent amerykański. Ten rok to również ekspansja Fundacji Kościuszkowskiej pod względem terytorialnym. Powstały nowe oddziały waszej instytucji na Florydzie i w stanie Michigan.

To prawda, z tym że nie są to odziały stacjonarne, ale po prostu grupy wolontariuszy, które są częścią Fundacji, ale prowadzą działalność lokalną. Nazywamy je po prostu chapters, czyli po polsku filie.Na wiosnę założyliśmy taką grupę na Florydzie, a dosłownie tydzień temu Rada Powierników Fundacji Kościuszkowskiej podjęła decyzję o powstaniu podobnej grupy w stanie Michigan. W tym stanie od lat istnieją silne polskie tradycje, a tamtejsza Polonia znana jest z energicznego działania i dobrej organizacji. Powstanie filii na Florydzie także nie jest przypadkowe. Wiąże się to również z tym, że wielu Polaków, którzy wcześniej aktywnie działali z nami w Waszyngtonie. Nowym Jorku czy New Jersey, przeniosło się właśnie na Florydę, gdzie najwyraźniej brakuje działalności Fundacji. A każda działalność pod egidą Fundacji jest dla nas przecież jak najbardziej korzystna.

Czym takie filie będą się zajmować?

Przede wszystkim propagowaniem misji Fundacji Kościuszkowskiej, w tym organizacją wydarzeń o charakterze edukacyjnym i kulturalnym. My, będąc w Nowym Jorku czy Waszyngtonie, nie mamy możliwości prowadzenia szerszej działalności w odległych punktach. To właśnie ci lokalni wolontariusze i sympatycy Fundacji Kościuszkowskiej biorą sprawy w swoje ręce i organizują wydarzenia, które my też wspieramy. Jest to takie rozszerzenie czy też przedłużenie działań Fundacji w terenie, co również będzie wiązać się z pozyskiwaniem środków na jej funkcjonowanie, czyli z fundraising. Bez pieniędzy żadnej misji realizować się zwyczajnie nie da, choćby była najbardziej szlachetna. Powstanie filii w tak odległych stanach jak Floryda czy Michigan uważam za kolejny ważny krok w rozwoju naszej organizacji.

Wiele mówimy o teraźniejszości i przyszłości Fundacji, ale nie sposób również zapomnieć o jej korzeniach i bogatej 100-letniej historii. W tym roku w Polsce odsłonięto tablicę pamiątkową ku pamięci Stefana Mierzwy, założyciela Fundacji Kościuszkowskiej i jej wieloletniego prezesa.

Tak. Miałem nawet przyjemność uczestniczyć w tej uroczystości, która odbyła się na początku lipca w rodzinnej wiosce Stefana Mierzwy, czyli w Baszni Dolnej na Podkarpaciu. Wioska ta zresztą znajduje się niedaleko miasta, z którego ja pochodzę, czyli Lubaczowa. To właśnie w Baszni Dolnej Stefan ukończył szkołę podstawową i stamtąd wyemigrował do Ameryki, gdzie został absolwentem Amherst College, a później renomowanego Uniwersytetu Harvarda. Odsłonięcie tablicy było inicjatywą zupełnie lokalną. Tak się złożyło, że w tym roku właśnie w Baszni Dolnej postanowiłem zorganizować jeden z obozów w ramach programu Teaching English in Poland i władze były bardzo przychylne tej inicjatywie. Podczas uroczystości odsłonięcia tablicy w Baszni Dolnej zjawili się nawet krewni Stefana Mierzwy, gdyż sporo rodziny tam zostało i mieszka do tej pory. Uważam to za bardzo miłe, że na murze szkoły, w której Fundacja zorganizowała swój obóz, z inicjatywy wójta i lokalnych władz odsłonięto tę tablicę. Warto zauważyć, że przed wojną miejscowość ta była w większości ukraińska. Obecnie sytuacja była zupełnie inna, ale w uroczystości wzięli udział zaproszone przez nas polskie i ukraińskie dzieci, co miało symboliczne znaczenie. Natomiast drugi obóz zorganizowaliśmy w wiosce Rakszawa, w której urodził się Stefan Mierzwa i gdzie mieszkał do ukończenia 2. roku życia.

 W lecie br. w Baszni Dolnej na Podkarpaciu – rodzinnej miejscowości Stefana Mierzwy, założyciela i wieloletniego prezesa Fundacji Kościuszkowskiej odsłonięto poświęconą mu tablicę. W uroczystości wziął udział Marek Skulimowski. Fot. Marcin Żurawicz

Na czym polega zainaugurowana przez Was tegoroczna inicjatywa o nazwie Discover Your Roots with the Kosciuszko Foundation?

Zgodnie z nazwą program ten pomaga w odnalezieniu swoich rodzinnych korzeni. Zauważyliśmy, że ludzie w ostatnich latach zaczęli bardzo interesować się genealogią. W przeszłości interesowali się nią najstarsi, czyli osoby już na emeryturze, a obecnie widzimy, że genealogia staje się praktycznie hobby dla każdego. Dostęp do wielu informacji również jest bardziej powszechny i wiele rzeczy możemy znaleźć obecnie w internecie, ale do tego potrzebna jest wiedza, czyli w jaki sposób i gdzie szukać. Ze swojej strony postanowiliśmy więc nagrać serię sześciu programów edukacyjnych dla członków Fundacji z panią Julie Roberts Szczepankiewicz będącą specjalistką w dziedzinie genealogii i mającą olbrzymią wiedzę w tym temacie. Z programów tych hobbyści mogą dowiedzieć się w jaki sposób rozpocząć badania nad historią swojej rodziny, gdzie poszukiwać swoich korzeni, na co zwracać uwagę i jakie narzędzie mogą być w tym pomocne. Proszę pamiętać, że tutaj nie chodzi tylko o to, gdzie należy czegoś poszukiwać, ale także o barierę językową, gdyż w Stanach mamy wiele pokoleń Amerykanów z polskimi korzeniami, którzy chcieliby odszukać swoich przodków, a jednak po polsku nie mówią czy też nie czytają. Ten program jest również dla nich. Na razie materiały udostępniliśmy dla członków Fundacji, co ma również zachęcić inne osoby, aby wstąpiły w nasze szeregi.

Temu ostatniemu celowi służy również inny z waszych programów o nazwie Join our Membership Referral, gdzie można wygrać nawet atrakcyjne bilety na doroczny bankiet fundacji.

Tak. Cały czas staramy się budować coraz większą rzeszę członków Fundacji Kościuszkowskiej. Ktoś zapyta, po co być członkiem? Przede wszystkim, jeżeli komuś podoba się działalność Fundacji, to moim zdaniem powinien ją wspierać. Nie każdy może złożyć dużą donację na działalność Fundacji, ale my polegamy również na drobnych, regularnych wpłatach od naszych członków. Jak to się mówi, grosz do grosza i już można zebrać wystarczającą kwotę, aby zrobić z nią wiele pożytecznego. Kolejna kwestia, to siła organizacji, o której często stanowi właśnie liczba jej członków. Przychodzi przełomowy moment dla społeczności polskiej w Stanach Zjednoczonych, tak jak miało to miejsce w przeszłości w przypadku wejścia Polski do NATO czy w sprawie zniesienia wiz do Stanów Zjednoczonych i wtedy pojawia się kwestia reprezentacji polskiej diaspory. Jeśli będziemy mieli kilka tysięcy członków, to politycy amerykańscy chętniej będą chcieli z nami rozmawiać. I tak to się odbywa zresztą na każdym szczeblu. Jeżeli jest organizacja członkowska, która z jednej strony prowadzi szeroką działalność, czemu akurat trudno w naszym przypadku zaprzeczyć, ale z drugiej strony ma za sobą rzesze członków, to jest nam wiele rzeczy łatwiej realizować. I to zarówno tutaj w Stanach, jak i w Polsce.

Zupełnie nowym pomysłem jest natomiast organizacja przez Fundację Kościuszkowską pierwszej edycji festiwalu filmowego w Waszyngtonie, czyli KF Washington DC Polish Film Festival (KFWPFF). Jak w ogóle narodziła się ta idea?

To prawda. Przygotowania do tej imprezy właśnie wchodzą w decydującą fazę. Film jest takim uniwersalnym i bardzo atrakcyjnym dla wielu osób medium, a polska szkoła filmowa jest znana na całym świecie i co roku mamy wiele wspaniałych produkcji i osiągnięć w tej dziedzinie. Ponadto co kilka lat nasze filmy nominowane są do Oscara w kategorii najlepszy film zagraniczny, tak więc o polskim kinie wiele się mówi i to jest coś, czym możemy się w świecie pochwalić. I stąd też wzięła się geneza naszego pomysłu. Chcielibyśmy skroić festiwal taki trochę na lepszą miarę, nie na zasadzie chwilowego, jednorazowego projektu, ale raczej czegoś, co trwale i znacząco wpisze się w kalendarz największych polonijnych wydarzeń kulturalnych na Wschodnim Wybrzeżu. Nawiązaliśmy współpracę z ludźmi, którzy robią takie imprezy od lat i miejsce, jakie wybraliśmy, Waszyngton, czyli stolicę Stanów Zjednoczonych, też nie jest przypadkowe. Mamy tam również nasze prężnie działające centrum kulturalne, a do projektu już udało nam się zaangażować wiele wspaniałych osobistości ze świata kina, w tym reżyserkę Agnieszkę Holland i reżysera Jana Komasę, co oczywiście bardzo nas cieszy. W dalszym ciągu pracujemy jednak nad szczegółowym programem i dokładną datą, jednak już teraz mogę zdradzić, że festiwal odbędzie się na przełomie kwietnia i maja 2024 roku.

Marek Skulimowski z braćmi Janem i Szymonem Komasami, którzy zostali wyróżnieni nagrodami podczas gali Fundacji Kościuszkowskiej, która odbyła się w grudniu br. w Waszyngtonie. Fot. Marcin Żurawicz

Nieco wcześniej czeka nas natomiast już 87. edycja balu Fundacji Kościuszkowskiej, czyli najważniejszej dorocznej imprezy organizowanej przez Fundację.

Tak, bal ten odbędzie się w sobotę 20 kwietnia, podobnie jak w latach ubiegłych w eleganckich progach ekskluzywnego hotelu Plaza na Manhattanie. Również i nad programem tego wydarzenia, i listą gości honorowych, intensywnie właśnie pracujemy. Mogę jednak już zdradzić, że na pewno bal ten będzie w dużej mierze poświęcony stypendystom Fundacji i ich osiągnięciom. Czyli niejako będziemy przedstawiać i celebrować sukcesy beneficjentów naszych programów edukacyjnych. Można dodać liczne sukcesy, bo przecież w wieloletniej historii Fundacji było ich przecież niemało. Jeśli mówimy już o imprezach, to jesteśmy świeżo po niezwykle udanym balu Fundacji w hotelu The Mayflower w Waszyngtonie, gdzie nagrodziliśmy braci Jana i Szymona Komasów, za ich niezwykły dorobek i twórczość.

Tych wydarzeń jest w Fundacji w tym roku rzeczywiście bardzo wiele. Powszechnie wiadomo, że Fundacja Kościuszkowska ma znaczne zasługi, jeśli chodzi o restytucje polskich dzieł sztuki, które różnymi drogami trafiły do Stanów Zjednoczonych. W tym roku udało się również sfinalizować przekazanie do Polski XVIII-wiecznych akwareli autorstwa polskiego malarza Zygmunta Vogela. Trudno o tym nie wspomnieć.

Ustalenia w tej sprawie trwały od dawna, ale wszystko rzeczywiście udało się szczęśliwie sfinalizować parę miesięcy temu. Wspomniane akwarele pojawiły się w jednym z wiedeńskich antykwariatów kilkanaście lat temu. Z uwagi na pewne nieporozumienia co do możliwości ich odzyskania, prace te kupił pan Marek Kabat. Proszę pamiętać, że wtedy Ministerstwo Kultury w swoich bazach danych nie miało jeszcze zarchiwizowanych wszystkich utraconych dzieł, tak więc wszelkie ustalenia trwały znacznie dłużej. Później okazało się, że te prace zostały na pewno skradzione w Polsce z kolekcji księcia Edwarda Raczyńskiego w czasie II wojny światowej. Tak więc od dłuższego czasu wiedzieliśmy, gdzie te prace się znajdują, tylko trzeba było ustalić kwestie własności i różnych roszczeń, między innymi ze strony spadkobierców malarza. W tym roku akwarele zostały ostatecznie przekazane przez pana Marka Kabata do Polski, co niejako kończy tę sprawę. Można być wdzięcznym panu Markowi, że za własne pieniądze kupił wtedy te prace, gdyż w przeciwnym razie mogłyby zniknąć bezpowrotnie. I wdzięcznym za to, że we właściwym momencie podjął decyzję o powrocie tych akwareli do kraju. To wcale nie były jakieś wyjątkowo drogie prace, ale bardzo ważne dla polskiej kultury. Ja zawsze to podkreślam. Każda jedna praca, która została skradziona i wywieziona z Polski w czasie II wojny światowej, powinna zostać odzyskana i nie można ustawać w tych staraniach. Chociaż wiadomo, że jest to kropla w morzu wszystkich strat, bo przecież tych skradzionych dzieł było tysiące. W tym kontekście cieszy nas również rozwijająca się współpraca między Fundacją a Ministerstwem Kultury w Polsce, zwłaszcza że powstał tam specjalny departament strat wojennych, co jest bardzo ważne i pomocne. Pracują tam bardzo kompetentni ludzie, którzy wiedzą, jak takimi sprawami się zajmować. I również dzięki temu kolejne dwie prace wróciły w tym roku do kraju.

W związku ze zbliżającymi się świętami Bożego Narodzenia i Nowym Rokiem pozostaje w takim razie życzyć władzom Fundacji Kościuszkowskiej kolejnych odzyskanych dzieł sztuki, udanego dorocznego Balu i wielu nowych członków, a co za tym idzie zwiększającej się puli środków, które można wydać na stypendia i rozwój polskiej kultury.

Dziękuję za życzenia. Ja ze swojej strony i w imieniu władz Fundacji życzę Polonii, w tym członkom Fundacji, zdrowych i spokojnych świąt Bożego Narodzenia. Żyjemy w trudnych czasach i co roku spotykamy się z wieloma nowymi wyzwaniami. Dlatego życzę wszystkim, aby kolejny rok był po prostu lepszy niż ten poprzedni. Jeśli tak się stanie, to już będzie nieźle.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Marcin Żurawicz

Source: https://bialyorzel24.com/

Leave a Reply