Wydaje mi się, że dość rzadko daję się wyprowadzić z równowagi, choć czasem się to zdarza. Wśród tych rzadkich przypadków najwięcej jest tych „lekkich”, z rodzaju „ludzie, trzymajcie mnie, bo nie wyrobię…” – i właśnie takie wytrącenie z równowagi, takie – karkołomna figura retoryczna – pozytywne rozzłoszczenie trafiło mnie, kiedy przeczytałem „notkę naukową” (a jakże! w dziale Lab Report!) w tygodniku Time. Autor powołuje się na badania przeprowadzone na ponad tysiącu dzieci, które podlegały ekxperymentowi od urodzenia do 32. roku życia. Naukowcy (nagle!) odkryli, że dzieci im są bardziej rozkapryszone, im bardziej impulsywnie się zachowują, im bardziej grymaszą, tym większe mają problemy w dorosłym życiu: trzykrotnie zwiększa się ich podatność na uzależnienia, a nawet niektóre choroby, częściej popadają w konflikt z prawem, a ich roczne dochody nie przekraczają 20 000 dolarów. I jeszcze konkluzja: „jest i dobra wiadomość; samokontroli i dobrego zachowania można się nauczyć.” (sic)!!!
Ktoś tam przebadał relacje narzeczonych (zupełnie „niekościelny uniwersytet) i odkrył, że opłaca się żyć w czystości przed ślubem, bo o ponad 30% zwiększają się szanse na udany związek; młodzi bez fascynacji (czyt.: zaślepienia) seksem lepiej się poznają i tworzą o wiele głębszą relację, trwalsze więzy, oparte na mocniejszych fundamentach niż zwyczajny pociąg do siebie.
Gdzieś tam indziej znalazłem dane, że kiedy kochający się ludzie zawierają związek tylko cywilny – rozchodzi się jedna para na dwie, czyli ryzyko wynosi 50%. Spośród małżeństw po ślubie kościelnym, ale bez praktyk religijnych rozstaje się jedna para na 3 (ryzyko rozpadu małżeństwa maleje do 33%). Kiedy małżeństwo po ślubie kościelnym regularnie i świadomie uczestniczy w niedzielnej Mszy św., rozpada się jedna para na piędziesiąt (to już tylko 2%). Natomiast w przypadku małżeństw po ślubie kościelnym, przy coniedzielnym udziale we Mszy św. i przy codziennej wspólnej modlitwie małżonków – rozpada się jedna para na 1429, a więc zaledwie 0.07%.
Badania naukowe! Nagłe odkrycie? W porządku, liczby są ciekawe, ale chcę wszem i wobec ogłosić, że takim naukowcem był już mój Tata i moja Mama. Także moi Dziadkowie i Babcie – oni wszyscy wiedzieli to doskonale, podobnie jak s. Agnieszka, która przygotowywała mnie do pierwszej komunii. Oni wszyscy, odkąd pamiętam, mówili mi o tym, że trzeba się dobrze zachowywać, nie grzeszyć i modlić się, bo od tego zależy całe moje życie. Teraz tylko zastanawiam się mocno, w którym momencie ludzkość te stare jak świat prawdy zapomniała, że teraz z hałasem się je na nowo odkrywa. Czyżby w tym krótkim czasie mojego życia (ok, może nie tak całkiem krótkim, choć… stosunkowo jednak krótkim) świat zatoczył koło i znów zaczyna od początku? A może po prostu warto słuchać mamy i taty?
Sławek Murawka SChr